wtorek, 25 listopada 2014

Duch przemijającej generacji

Źródło

Call of Duty, to prawdziwy branżowy fenomen. W czasach kultowej dwójki, była to najbardziej cool marka wszech czasów. Dziś postrzegana jest, jako obciach. Są nawet głosy, że CoD to, growy odpowiednik disco polo. I jeszcze jedno podobieństwo między grą, a wspomnianą muzyką. Niby nikt nie lubi Call of Duty, a i tak ten tytuł sprzedaje się w milionach egzemplarzy.

Call of Duty: Ghosts to solidny dowód na to, że ekipie Infinity Ward kończą się pomysły. Kreatywności nie starczyło nawet na oryginalny podtytuł.


niedziela, 2 listopada 2014

Wyloguj się do życia 2: Zemsta prolife'a

"Poprzednio w Nic Specjalnego"

Byłem spokojnym, nieszkodliwym no-lajfem. Grałem, czytałem książki i oglądałem seriale Sci-fi. Gdy nagle moraliści, dowodzeni przez niejakiego Sokoła wypowiedzieli mi wojnę:

wtorek, 7 października 2014

Tylko dla masochistów

Źródło

Mam zasadę. Jak wszyscy chwalą to znaczy, że coś jest nie tak. Z drugiej strony gdy słyszę jakieś niepochlebne opinie to moje zainteresowanie rośnie. Chcę sprawdzić kto ma rację. Nie od dziś wiadomo, że kontrowersyjne filmy są najlepsze nieprawdaż? No i jest takie Miasto 44. Jeden wielki film-problem. 

czwartek, 4 września 2014

wtorek, 19 sierpnia 2014

Ragequit: Nie takie miało być moje przeznaczenie

Ja wiem, że nie powinno się krytykować gry zanim się w nią zagrało. Jednak już na podstawie filmików na Youtube'ie z bety i wrażeń innych graczy, mogę orzec, że czekałem na coś innego.

wtorek, 17 czerwca 2014

Ostatnia krew! YUPI!

Żródło

Wyzwanie na dziś. Dodać coś na bloga, bo już za długo milczałem, a niedługo znów zamilczę bo mam inne sprawy. Jestem po dwóch godzinach snu, sześciu podróży i wielu zamulania. Czas na poważne argumenty. Wspomagacze w postaci kawy (o dziwo prawdziwej) i starej płyty Arch Enemy, bym był w stanie myśleć. Mam w planach kilka bardziej wymagających tekstów, więc tym razem coś lekkiego, a wiec serial. 
Siódmy sezon Czystej krwi nawiedzi telewizję 23 czerwca. To dobra okazja by napisać co chcę zobaczyć. Ale najpierw ogólne refleksje z serialu.

wtorek, 3 czerwca 2014

Zaczynasz gwiazdorzyć, zjedz Tokio!

Ostatnio między mną, a pewną znajomą doszło do nieporozumienia. Koleżanka rozważała możliwość obejrzenia nowej Godzilli, bo gra tam Bryan Cranston, lepiej znany jako  Walter White z serialu Breaking Bad. Odpowiedziałem, że jeśli tylko po to chce iść do kina to nie warto, bo ten aktor gra tam niewielką rolę. Po chwili, zupełnie nieświadomy faktu iż stąpam po cienkim lodzie, dodałem: "chrzanić Waltera, każdy chce zobaczyć Godzillę". Kilka kopnięć później doszedłem do wniosku, że ludzie odpowiedzialni za casting do nowej Godzilli były geniuszami. Pan G nigdy nie był zbyt popularny poza Japonią. W przeciwieństwie do Cranstona, który po Breaking Bad zyskał status gwiazdy. Zaangażowanie go w taki film prawdopodobnie sprawiło, że do kina tłumnie przybyli fani BB tylko po to by zobaczyć Waltera White'a. 

sobota, 24 maja 2014

(Nie)świeży powiew prehistorii - Mój nowy koszmar

Źródło

Czego można oczekiwać od ostatniego filmu zbyt długiej serii, która z część na część szmaciła się coraz bardziej? Zapewne zupełnie nowej definicji "tandetnego kina". Czy zawsze musi tak być?
Zwykle nie lubię horrorów. Zaufanie do tego gatunku niemal całkowicie straciłem po Paranormal Activity - dla jednych objawienie kina grozy. Dla mnie jeden z najnudniejszych filmów epoki. Jednak w czasie sesji moja potrzeba oglądania takich filmideł rośnie. Nie umiem tego wytłumaczyć.

niedziela, 11 maja 2014

Eurostrataczasu

źródło

Nie lubię Eurowizji. Nie tylko dlatego, że nasi reprezentanci nigdy nie wygrywają. Także dlatego, że niemal zawsze wygrywa, w moim mniemaniu, najsłabszy zespół. Nie inaczej było w tym roku. 


poniedziałek, 5 maja 2014

Śledzi śledzia, który śledzi śledztwo


W ostatnim czasie bardzo mi wzrosła liczba wyświetleń, co jest dziwne, bo dawno nie pisałem. Wytłumaczenia są dwa:
1 - Stęskniliście się za mną i tak mi dajecie do zrozumienia, że powinienem pisać częściej (mało prawdopodobne)
2 - Błąd systemu, żart hakera - takie sprawy - bardzo prawdopodobne.

Tak czy siak, warto odkurzyć pióro, choćby dla własnej satysfakcji. Dzisiaj będzie o serialach. 


czwartek, 24 kwietnia 2014

Władza, władza... władza

źródło

Nie przepadam za uwspółcześnieniami. W większości przypadków twórcy idą na łatwiznę. Ubierają aktorów w jeansy i adidasy i już mają współczesną wersję "Romea i Julii". Czy aby na pewno o to chodzi? Czy przez stulecia zmienia się jedynie strój, a mentalność, obyczaje itd. pozostają takie same? Mam wątpliwości. I nagle pojawia się "House of Cards". 

Niniejszy tekst zawiera spoilery dotyczące obu sezonów serialu "House of Cards", nie oglądałeś, nie czytaj. 

piątek, 28 marca 2014

(Nie)świeży powiew prehistorii Carmageddon [Wersja instant]

źródło

Jak byłem mały to mi się gra nie podobała. Cóż, granie w bardzo brutalną grę w wieku, powiedzmy 12 lat nie jest dobrym pomysłem. Dzisiaj chciałem sobie zagrać. Gra się odpaliła, to było zaskakujące.

czwartek, 13 marca 2014

(Nie)świeży powiew prehistorii: Thief 2: The Metal Age

Czy ktoś powiedział Metal?




Od zawsze miałem problem z serią Thief. Zagrałem w jedynkę jeszcze w podstawówce i choć bardzo mi się podobało, to jednak nie miałem wtedy do tej gry cierpliwości. To całe spacerowanie w cieniu, chowanie się przed strażnikami i łażenie po skomplikowanych, wielopoziomowych willach zaprojektowanych tak by gracz się zgubił wydawało mi się nudne. Ja chciałem akcji, a to była gra wymagająca skupienia i koncentracji. Bardzo chciałem zagrać w najnowszego Thiefa, ale fundusze mi nie pozwalają, to też musiałem się zdecydować na tańszą, starszą część, niestety w wersji GOG, bo oryginalna nie działa na Windowsie 8.


O czym to?


Nie lubię opisów fabuły, więc skrótowo. Steampunk. Późne średniowiecze (wczesny renesans?) spotyka nowoczesną technologie bazującą na maszynach parowych. Garret jest złodziejem, na którego poluje wredny szeryf. Garret musi zarabiać, więc na początku okradamy kilka miejscówek dla hajsu. Dosłownie. Na jedną z misji idziemy bo Garret musi spłacić wierzyciela, ale jego portfel jest pusty. Ten klimat biedy :) 
Ale, w Mieście pojawiają się nowi gracze. Mechaniści (Mechanicy będzie prościej), którzy planują rewolucję przemysłową. Chcą wprowadzić na ulice nowoczesne roboty strażnicze i kamery (oczywiście na parę wodną), które uczynią pracę Garreta jeszcze bardziej upierdliwą. Ponadto byli szefowie Garreta, tzw, The Keepers, podejrzewają, że Mechanicy są źli i proszą naszego złodzieja o pomoc. Garret początkowo ich olewa, ale wiadomo. Wszyscy widzieliśmy wystarczająco dużo tego typu historii by wiedzieć w którą stronę to zmierza.

niedziela, 9 marca 2014

W cieniu trzystu wilków

Znacie to uczucie gdy chcecie pograć w jakąś grę z mroczną i ciemną grafiką jak np. Thief 2, ale nie możecie, bo w pokoju jest tak jasno, że w monitorze widzicie tylko własne odbicie? Jeśli nie to przynajmniej wiecie już dlaczego nie lubię słonecznej pogody. Jednym ze sposobów na jej przezwyciężenie jest blogowanie i muzyka z lat 60. Proszę następny slajd. 

Wilk z Wall Street

Bardzo bym chciał zrobić recenzję najnowszego Taffera bo bardzo lubię steampunk, skradanie się i peleryny, ale przezornie założyłem, że mój siwiejący Vaio nie da rady, więc z bólem serca odkładam na nowy sprzęt. Cóż - muszę się pogodzić z faktem, że czasem to hobby wybiera Ciebie, a nie na odwrót, więc podobnie jak w pamiętnym 2004 roku muszę porzucić wspaniałe gry na koszt przeciętnych filmów. Świecie filmów strzeż się, ponury krytyk powraca. 

środa, 5 marca 2014

Droga kulturo! Piszę do Ciebie...

... list z prośbą o zostawienie mojego portfela w spokoju, gdyż nie samą książką, filmem na blue-ray i grą na playstation (niestety) człowiek żyje.

Witajcie! Ostatnio moje posty cieszą się znikomą popularnością co daje mi dwa wyjścia a) olać temat, b) swobodnie pisać o pierdołach i cieszyć się brakiem presji ze strony czytelników. Chwilowo wybieram opcję b), nad opcją a) ciągle się zastanawiam. 

piątek, 28 lutego 2014

Lego Robocop

Lubię chodzić do kina, szczególnie na filmy grane już od kilku tygodni, powoli schodzące z afisza. Gdy o godzinie 11:30 wchodzisz do pustej sali, masz wrażenie, że ekipa puszcza ten film specjalnie dla Ciebie. To jeden z powodów dla których na tym blogu raczej trudno o recenzję nowości. Nie cierpię premier, tłumów itp. 

Robocop (2014)


Jako wielki fan pierwszej części obowiązkowo musiałem obejrzeć tegoroczną wersję, nawet jeśli podświadomie podejrzewałem, że może nie być dobra. Ostatecznie mam mieszane uczucia. Nowy film ma kilka dobrych scen i ładną kolekcję dłużyzn. Ogółem R 2014 cierpi na ten sam problem co większość nowych filmów akcji - jest zbyt przekombinowany.

niedziela, 23 lutego 2014

Wąpierz kontra reszta świata

Dzisiejszego posta dedykuje Lunie, której obiecałem tekst o wampirach jakieś 100 lat temu, ale z różnych przyczyn (tekst mi się skasował i nie udało mi się go odtworzyć) go nie ukończyłem, to teraz częściowo się z tego wywiąże. Dedykuję go również Variantologowi, którego jak zawsze zachęcam do tekstów o grach. No i bardzo dziękuję za linkowanie :) 

By nie trzymać Was dłużej w niepewności, tekst będzie o demie gry Castlevania: Lords of shadow 2 i jeszcze paru innych rzeczach. 


Drugi pan cienia był taki miły, że sprawił mi miłą niespodziankę a mianowicie zadziałał na moim siwiejącym już laptopie co oznacza same dobre wieści. Jak tylko uda mi się dorwać pełną wersję, wieczory w akademiku pewnie będę spędzać "nołjafiąc w wiąpierze" co mnie bardzo cieszy. 

czwartek, 20 lutego 2014

Łańcuszki, nominację, lans bla bla bla

Już dwa razy zostałem nominowany z ramach Liebster Award. Za pierwszym razem trochę o tym zapomniałem. Teraz z racji tego, że mam trochę wolnego czasu na szybko mogę coś nabazgrać, choć mógł mi się trafić prostszy zestaw pytań :D Nominowała mnie Luna, która prowadzi takiego bloga: http://nnightwalker.blogspot.com/ Jedziemy.

Cosplay z Final Fantasy VIII - bez powodu i bez sensu :)

1 Udowodnij wyższość kotów nad psami.

Oj o tym można pisać wielotomowe publikacje. Ale tak w skrócie: są ładniejsze, niezależne, chodzą własnymi ścieżkami, Egipcjanie uważają, że są magiczne, mają wiele uroki i nie zagryzą Ci kury dla zabawy, tak jak to psy nieraz czynią :D

2 Dlaczego ludzie grają w Leage of Legends?

Właściwie to sam nie wiem. Jakiś czas temu próbowałem się wciągnąć ale 1 - na dłuższą metę to strasznie monotonne, 2 LOL mam najgorszą społeczność na świecie - masz słabszy dzień, zagrasz trochę gorzej i już Ci piszą, że masz się wieszać albo wyrzucać komputer przez okno. Oczywiście nie każdy fan LOL-a taki jest, ale zaskakująco łatwo na takich typów natrafić.
Czemu grają? Bo jest za darmo. Bo można się jarać buildami postaci i lansować nowymi skórkami, bo można się nauczyć na pamięć jednej mapy i znaleźć jedno miejsce w którym można wygodnie gankować noobów. Zdecydowanie stawiałbym tutaj na koszenie noobów i możliwość pochwalenia się, że ma się łądną skórkę i zrobiło się penatkilla Katariną.

3 Najgłupszy film lub anime jakie widziałeś?

Ostatnio oglądam Kill la Kill, które świetnie pasuje do tej kategorii. Absurdalna fabuła, specyficzny humor i jakaś własna, alternatywna logika, która o dziwo nawet ma sens. Jeśli wrogiem jest frakcja używająca magicznych ubrań dających nadludzkie możliwości to jej antagonistą jest frakcja... plażowych nudystów, którzy odrzucają ubrania, zamiast nich używają pancerzy wspomaganych, które też zwiększają siłę. Jednak anime jest nawet niezłe, nawet jeśli głupie.

Jeśli chodzi o film głupi w zły sposób , czyli nie da się go oglądać bo źle zrobiony jest, to nie wiem, może Paranormal Activity? Głupia fabuła, nudna akcja, niezbyt straszny klimat. Ktoś uznał, że ludzie chcą oglądać jak ludzie śpią i nagle ich budzi jakiś hałas w kuchni. WOW zawsze chciałem coś takiego obejrzeć.

4. Czy można mówić i gestykulować?
Podobno tak, ale ja nie umiem. Każdy kto mnie zna dłużej niż 5 minut wie, że przy dłuższych wywodach moja gestykulacja robi się niemożliwa do opanowania. Cóż taki charakter. Oczywiście zawsze można związać ręce, ale to niepraktyczne na dłuższą metę i czuć, że czegoś brakuję. Zwłaszcza jak trzeba komuś wyjaśnić jak działa korbka :P

5. Co najbardziej w sobie lubisz?

Nic :)

6, Najbardziej żenujący tekst jaki usłyszałeś

"Nie mogę się z Tobą spotykać bo lubisz gry". W sumie to staram się nie zapamiętywać takich rzeczy :D

7. Przedmiot szkolny do likwidacji 

W-F.  Może nie tyle zlikwidowany ile raczej zorganizowany tak by kazdy mógł uprawiać sport jaki naprawdę lubi, a nie piłkę nożną lub siatkę. Ja np. chętnie uprawiałbym szermierkę, Na taki w-f bym chodził. Oprócz tego zlikwidowałbym przedmiot: "nauka poloneza", wciskany na siłę maturzystom, Człowiek ma ważniejsze rzeczy na głowie, a tu durne ślicznotki z klasy koniecznie chcą tańczyć, bo przecież musisz wypaść: "KURWA IDEALNIE" by pięknotką nagrania studniówki nie zniszczyć. Szkoła średnia byłą fajna, ale klasa maturalna była tak upierdliwa. Szkoda, że nie miałem wtedy takich pomysłów jak teraz. Teraz bym podmienił płytę z polonezem na płytę Cannibal Corpse - najlepsza studniówka ever :D 

8. Ile się w pale mieści?

Chyba niewiele, bo co chwila ktoś mówi: "to się w pale nie mieści". 



9. Piosenka, która najlepiej opisuje twój charakter. 


Trudne. Zwykle jak czegoś słucham to się skupiam raczej na muzyce niż słowach. Ale powiedzmy, że mała lista: 

- tego słucham bo mam takie lekkie zafascynowanie śmiercią, zwłaszcza taką w podartej szmacie i z kosą w ręku. Na was też przyjdzie czas. http://www.youtube.com/watch?v=bhOGV3Qo9sU

- miewam czasem napady głupawki, zwłaszcza jak na wykładzie przypomni mi się coś śmiesznego no to to jest o moich głupawkach: http://www.youtube.com/watch?v=PHxw_MetzF4

- ta piosenka opisuje moje szczęście do kobiet i częściowo tłumaczy dlaczego tyle gram :) http://www.youtube.com/watch?v=BYE4CVhVkhw&feature=kp

No i starczy, nie jestem jakoś bardzo muzykalny :D 

10. Film, który każdy powinien obejrzeć

Za trudne, takich filmów jest kilka.

a) Gwiezdne Wojny - bo to test na to czy jesteś w stanie zdzierżyć sci-fi

b) Carrie - polecam młodym uczniom by gówniarze wiedzieli, że nie należy dokuczać rówieśnikom

c) Porko Rosso/ Laputa-podniebny zamek/ Ruchomy zamek Haury/Nausicaa z doliny wiatru/Księżniczka Monooke - najlepiej obejrzeć każde, ale można też wybrać, któreś - wspaniałe postacie, fantazyjna fabuła, piękna kreska i na deser gorzkie przesłanie antywojenne. Sztuka. 

d) Persepolis - by pozbyć się stereotypu, że niektórzy ludzie są źli tylko dlatego, że mają inną religię

e) Plac Waszyngtona - bo jak już oglądać romansidło to chociaż dobre. 

f) Casablanca - bo gdyby ktoś miał obejrzeć tylko jeden film, to warto ten. Te dialogi, ta fabuła, ta gra aktorska, te symbole. To majstersztyk. Znakomity film.

Nominuję:

http://vlogia.blogspot.com/ - wiem, że nie chciałeś nominacji, ale kogoś musiałem :D
http://maalakota.blogspot.com/
http://borakalina.blogspot.com/
http://trans-plantacja-uszu.blogspot.com/


Pytania (musi być 10?)

1. Jesteś empirystą/ką czy realistą/ka?
2. Dlaczego lubisz/nie lubisz czekoladę/czekolady?
3. Pierwsza Twoja gra?
4. Pierwszy Twój film na DVD?
5. Najbardziej przerażający horror jaki widziałeś/widziałaś?
6. Urządzenie/broń z sci-fi, które/która mogłyby Ci się przydać w codziennym życiu?
7. Teleportacja czy niewidzialność?
8. Znienawidzony koszmar?
9. Gdybyś był/była superbohaterem/superbohaterką to a) opisz swój kostium i moce b) wybierz: ratujesz świat ale sam/a giniesz czy pozwalasz umrzeć połowie ludzkości i żyjesz?
10. Idziesz na uczelnię i okazuje się, że dotychczasowy środek transportu ma awarię. Szukasz innej metody dostania się tam gdzie trzeba czy odpuszczasz i wracasz do siebie. 
11. Lądujesz na bezludnej wyspie. Jak przetrwasz? 

środa, 12 lutego 2014

(Nie)świeży powiew prehistorii: Medium (1985)

Polskie kino ma obecnie beznadziejny PR. Ostatnie hiciory pokroju: 1920: coś tam coś tam i kilka innych jedynie dostarczyły nowych argumentów tym, którzy już dawno na krajowej kinematografii postawili krzyżyk. Ja mimo wszystko ciągle wolę wierzyć w siłę polskiego kina. Nawet jeśli nowe produkcje rozczarowują, to wciąż w starych zbiorach można odnaleźć prawdziwe perełki.

Przynależność gatunkową Medium najlepiej określić jako thriller, choć w rzeczywistości to bardziej czarny kryminał z silnie zarysowanym wątkiem okultystycznym. 
Medium stawia na mistycyzm i tajemnicę. Poznajemy kilka postaci, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. Policjant, nauczycielka, podróżny. Każdą osobę obserwujemy w dziwnych okolicznościach, trudnych do wyjaśnienia tak dla widza jak i samych bohaterów. Początkowa faza tajemnicy jest chyba najciekawszą częścią filmu. Nerwowy montaż co chwila przeskakuje z postaci na postać, każda jest dziwniejsza od poprzedniej. Następnie rozpoczyna się faza śledztwa. Poszczególni bohaterowie próbują wyjaśnić dziwność jakiej doświadczają. To jeden z tych filmów, który nawet jeśli odpowiada na jakieś pytane, to tylko po to by wzbudzić kolejne wątpliwości. Napięcie rośnie, a film  robi się jeszcze lepszy. Faza finałowa jest trochę nierówna. Z jednej strony intryga już po wyjaśnieniu może się wydać lekko naciągana, jednak atmosfera mistycyzmu rodem z lat 20. nadal unosi się w powietrzu, a napięcie, choć to już końcówka filmu, wciąż rośnie i prowadzi nas to całkiem niezłego zakończenia, rodem ze starego horroru. 

Celowo nie piszę o wiele o fabule, bo lepiej poznawać ją samemu. Niczym stary kryminał, Medium zaprasza nas do próby rozwikłania zagadki na własną rękę. W końcu wiemy to samo co oni i mamy taką samą szansę na rozwikłanie zagadki. Dlatego nie nazywam Medium horrorem. Tu nie chodzi o wariata z piłą i efektowne zgony, ale o zagadkę, śledztwo i napięcie. Klimat filmu jest naprawdę niezły i nie wczują się w niego chyba tylko najwięksi zwolennicy zdrowego rozsądku. 

Dla fanów starych filmów dodatkową zaletą mogą być stroje rodem z kina noir. Fame Fatale też jest, choć pojawia się późno i nie odgrywa głównej roli :( Nie można mieć wszystkiego. 
Dość istotne dla filmu są czas i miejsce akcji. Sopot roku 1933 roku. Nie ukrywam, że początkowo zainteresowałem się Medium, ze względu na chęć zobaczenia miasta w którym obecnie pomieszkuję. Z pewną satysfakcją, ale i żalem odkryłem, że dworzec niewiele się zmienił od 1985 roku, kiedy to powstał ten obraz. Nie o tym jednak chciałem napisać. Początkowo wydawało mi się, że historyczna otoczka jest dodana na siłę. Niekoniecznie. Wątek historyczny wprowadza pewną upiorność. Gestapowcy przygotowują się do czystek i wstępnie inwigilują kandydatów do likwidacji. Po ulicach przechadzają się zwolennicy Hitlera zastraszający zwykłych ludzi. Nad bohaterami filmu wiszą więc dwa niebezpieczeństwa - okultystyczne, oraz groza zbliżającej się wojny. To pogłębia klimat filmu. Podoba mi się to jak filmowcy wykorzystali wątek historyczny do podkreślenia atmosfery filmu.  

Jako że nie lubię klasycznych recenzji i ich klasycznego szyku to nie będę pisał o oświetleniu i innych pierdołach. Skrótowo - aktorstwo jest dobre. Jeden z bohaterów skutecznie małpuje Bogarta. Michał Bajor dostał ciekawą rolę. Muzyka jest upiorna jak na film z dreszczykiem przystało. Stroje są z epoki co jest miłe dla oka (lata 30. miały świetną modę) i dodaje autentyzmu. Bla bla bla i tak wam się nie chce tego czytać :D 

Medium to naprawdę dobry film. Klimatyczny, trzymający w napięciu itd. Zakończenie jest lekko naciągane, ale nie wpływa na odbiór filmu. Obejrzyjcie, zwłaszcza jeśli nie wierzycie w polskie kino. Medium daje pewną nadzieję. Chętnie obejrzałbym jakąś kontynuację albo nową wersję. To zawsze lepsze od kolejnej durnej komedii romantycznej, nakręconej tylko po to by aktorzy mogli wyjechać na wakacje do jakiegoś fajnego miejsca i przy okazji zarobić na filmie.  

Screeny wykonane samodzielnie. 

środa, 29 stycznia 2014

Wyścig po Oscara, kanciarz okantowany

Jakiś czas temu jedna z najwierniejszych czytelniczek stwierdziła, że za dużo piszę o grach i kolejnego takiego tekstu nie zdzierży. Zaproponowała mi tekst na temat filmów. Niestety żaden z nowych "hiciorów" nie spodobał mi się na tyle by poświęcić mu cały tekst, dlatego zdecydowałem się na jeden materiał o kilku filmach.
Zanim przejdę do sedna. W ogóle mam problem z nowym kinem. Nie zrozumcie mnie źle. Filmy obyczajowe, powiedzmy "moralnego niepokoju", są w miarę ok, ale w kinie akcji brakuję mi fantazji, przerysowania, suchego żartu i efektownych pojedynków. Dawne kino oferowało niezapomniane sceny walk, które chciało się oglądać po kilka razy. W nowych filmach biją się... nie, nie jak baby, gorzej. W zasadzie to kobiety często są najlepszymi postaciami w bijatykach. Są szybkie i mają większy zasięg kopnięć, dzięki czemu mogą wyprowadzać długie combosy z bezpiecznego dystansu, podczas gdy powolne męskie postacie mogą co najwyżej bawić się w blokowanie. I nie powiem, satysfakcja z pokonania wielkiego zapaśnika małą Chinką jest naprawdę spora. I tak to jest słaby pretekst by napisać o grach w tekście o filmach :) 

Wracając do tematu. Nowe filmy na siłę muszą być takie zwykłe. Muszą opowiadać historię ludzi, którzy żyją tuż obok i zmagają się z przyziemnością życia. Nawet jeśli jest to film "kopany" to muszą być zachowany pewien stopień realizmu przez co pojedynki na pięści nie są fantazyjnym baletem, ale nudną i chaotyczną wymianą ciosów. I co z tego, że tak jest prawdziwiej? To jest kino, a nie rzeczywistość! Czemu więc fantazja i wyobraźnia musi być patroszona na rzecz mimetyzmu, który często prowadzi do nudnych filmów o niczym ciekawym. 

Powyższy argument nie jest przypadkowy, dlatego, że moim zbytnie naśladowanie prawdziwego życia zuboża kino i sprawia, że wśród nominowanych do Oscara, nie umiem znaleźć sobie ulubionego filmu. Przynajmniej na razie. 

American Hustle


Kiedyś filmy o kanciarzach były przerysowane i mało realne. Bohaterowie wymyślali efektowne numery, które nie przeszłyby w prawdziwym, ale nikt się tym nie przyjmował, bo ich realizacja i same założenia były kunsztem ich twórców. Co z tego, że numer z totalizatorem z Żądła, nie udał by się w prawdziwym życiu, skoro widz i tak był pod wrażeniem pomysłowości bohaterów i fantazji twórców? Dla mnie magia kina jest ważniejsza niż realizm.


American Hustle jest właśnie takim "zwykłym" filmem. Jego bohaterowie są kanciarzami, ale numery jakie wymyślają nie są jakoś szczególnie efektowne czy pomysłowe. Każdy z nas by na to wpadł, dlatego nie budzą podziwu i to mi chyba najbardziej przeszkadza w AH. Wolę jak bohaterem filmu o kanciarzach/kasiarzach są ludzie inteligentni, odważni i pomysłowi. Bohaterowie AH są najwyżej bezczelni. 

Nie chcę wieszać psów na tym obrazie, bo to w gruncie rzeczy dobry film. Dobry z punktu widzenia rzemieślniczego. Aktorzy grają nieźle, choć bo głównych prowadzących moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej. Nawet ciekawą kreacje stworzyła Jenifer Lawrence, grająca nieodpowiedzialną "dużą dziewczynkę", próbującą zwrócić na siebie uwagę mniej lub bardziej szkodliwymi psikusami. Szkoda, że jej wątek tak banalnie się kończy. 

Fabularnie jest na tyle intrygująco, że jesteśmy ciekawi jak się to wszsytko skończy, ale jednocześnie żadna z przedstawionych historii nie jest na tyle interesująca, byśmy mieli wrażenie po seansie, że ujrzeliśmy coś niezwykłego. Na dłuższą metę trochę to wszystko nudne i mało efektowne, łącznie z wielkim finałem. Dla mnie AH jest pewnym rozczarowaniem. Nie rozumiem, czemu ten film dostał nominację. To zwykły film. Dobrze zrobiony, ale nie dość niezwykły by zasłużyć na nominację. Jeśli AH dostanie Oscara, zorganizuję mały bunt i stracę wiarę w to wyróżnienie. 

Moja ocena:
rozczarowany kot


 Witaj w klubie -  Dallas Buyers Club

To chyba ulubiony archetyp bohatera Hollywood. Typ niemoralny. Kierowany chciwością. Ktoś kto z pobudek czysto egoistycznych działa w sprzeczności z prawem i moralnością. Jednak jego działania, koniec końców przynoszą więcej pożytku, niż czynności dokonywane przez te "dobre" organizacje. Skrzętnie ukrywające swój zarobkowy cel. Emanujące fałszem i hipokryzją na wylot. 


Główny bohater jest zły. Robi co chce i nie przejmuje się innymi ludźmi. Kłamie i oszukuje na potęgę. Gdy choruje na AIDS początkowo szuka lekarstwa dla siebie. Szpital odmawia pomocy. Bohater trafia do nielegalnej kliniki w Meksyku, gdzie przy pomoc leków zakazanych w USA wraca do siebie. Jako człowiek interesu postanawia przemycać wspomniane medykamenty do stanów - głównie po to by dobrze zarobić. Zarobić na cudzym nieszczęściu. Nie. To nie jest film o przemianie łajdaka w Matkę Teresę. Ron Woodroof przez cały film pozostaje chciwym cynikiem. Leki ratujące życie sprzedaje drogo. Choć uchronił wiele osób przed zbyt wczesną śmiercią to jednak nigdy nie robił tego bezinteresownie. Ron staje się "tym dobrym" poprzez kontrast z bezdusznym systemem opieki zdrowotnej. Systemem, który testuje na pacjentach nowe preparaty zamiast ich leczyć. Który jedynie garstce wybrańców oferuje lekarstwo, reszcie zaś mówi: zostało panu 30 dni życia, proszę uporządkować swoje sprawy. Wreszcie systemem, który uparcie lansuje nieskuteczny specyfik, wywołujący więcej efektów ubocznych niż pożytecznych. Który w ogóle nie leczy choroby, a jedynie jeszcze bardziej osłabia organizm, uzależniając pacjenta od całodobowej, rzecz jasna płatnej, opieki. Woodroofowi można zarzucić brak bezinteresowności, ale w odróżnieniu od szpitali przynajmniej oferuje skuteczne lekarstwo, zaś wysoka opłata jest raczej rekompensatą za wysokie ryzyko jakie podejmuje, przemycając towar przez granice. 
To także film o nietolerancji, uprzedzeniach ich przełamywaniu. Ron początkowo przedstawiany jest jako skrajny homofob, nienawidzący gej i transwestytów za samo ich istnienie. Gdy jego choroba wychodzi na jaw, sam doświadcza nienawiści. Dawni kumple odrzucają go. Sąsiedzi, domagają się eksmisji. Bezpośrednie doświadczenie nienawiści sprawia, że Ron, nieświadomie, ale jednak przewartościowuje swe poglądy, a dowodem przemiany jest przyjaźń, z kimś, kim w innych okolicznościach był pogardzał. 
W przeciwieństwie do AH opowiadana historia jest ciekawsza, postacie bardziej wyraziste, omawiany problem ujęty w ciekawszy sposób. Witaj w klubie podobał mi się bardziej  niż American Hustle. Nawet wskaźnik magii kina zaczął coś tam wykrywać co jest dodatkową rekomendacją. Polecam.

Moja ocena:
kotek przybijający piątkę

Wyścig 

Lubię filmy o rywalizacji dwóch charyzmatycznych postaci dążących do tych samych celów, ale innymi środkami. O tym właśnie jest Wyścig. 


Mam wrażenie, że Wyścig jest filmem dla ludzi takich jak ja. Nie lubię sportu. Zwłaszcza relacji sportowych. Oglądanie ich nudzi mi się już po kilku minutach, a relacje niestety są długie. Mecz piłki nożnej to co najmniej 90 minut. Czemu nie 30? Ale to i tak nic w porównaniu do skoków narciarskich, chociażby. Tym czasem Wyścig pokazuje co w tym sporcie najlepsze. Rywalizacja. Zażarta rywalizacja co najmniej dwóch równie dobrych zawodników, plus nieprzewidziane sytuacje, które sprawiają, że wynik zawodów jest jeszcze trudniejszy do przewidzenia, zaś śledzenie ich zmagań staje się wydajnym źródłem emocji. Wyścig. Dobrze jest oglądać w sytuacji gdy nie wiemy kto został mistrzem świata w 1976 roku, bo to spoiler jest. Film jest tak zrealizowany, że do końca nie wiadomo kto zwycięży. Częściowo to zasługa samej historii, jednak twórcy umieli wykorzystać meandry rywalizacji do stopniowego zwiększania napięcia w wybranych momentach. Podoba mi się też sposób przedstawienia obu bohaterów filmu. Sympatia widza przeskakuje od Niki Laudy - człowieka zdyscyplinowanego, wierzącego, że kluczem do sukcesu jest ciężka praca i ciągłe rozwijanie swych umiejętności, do Jamesa Hunta - wesołka i wiecznego imprezowicza, który stwierdza, że: - po co to wszystko, jeśli nie możesz się tym cieszyć. Film jest tak skonstruowany, że lubi się ich ob. Huntowi wybacza się lekkomyślność, a Laudzie chwilami antyspołeczne odruchy i ewidentny brak luzu. 

Film jednak nie byłby tak dobry gdyby nie pomysłowość i umiejętności operatorów. Jedną z przyczyn dlaczego F1 jest tak nudne w prawdziwym życiu jest brak poczucia pędu. Niby wiemy, że bolidy wyciągają te 300 km/h, ale w telewizji wcale tego nie czuć. Operatorzy Wyścigu poradzili sobie z tym problemem. Czujemy pęd, a kraksy zapierają dech w piersiach. Wizualnie najlepsze sceny to wyścigi w deszczu. Te spowolnione ujęcia aut mknących po mokrej nawierzchni, te krople wody zatrzymane w locie. Jest na co popatrzeć. 

Wyścig choć bez nominacji w kategorii najlepszy film jest zdecydowanie, najciekawszym obrazem z wymienionych trzech. Przedstawia ciekawy wycinek rajdowej historii. Pokazuje ikony tego sportu. Wyjaśnia co w nim takiego fascynującego. Zdecydowanie polecam. Zwłaszcza ludziom, którzy podobnie jak ja gdy oglądają ze znajomymi relację sportową, po 5 minutach rozglądają się, za krzyżówką, a po 7 pytają: - i niby co Ci się w tym podoba? Wyścig udziela wyczerpującej odpowiedzi. 

Moja ocena 

Batman poleca

czwartek, 9 stycznia 2014

Daj sobie siana i sam się wyloguj!!!

Cześć! Jestem Hektor (tak, wiem, że 90% czytelników wie jak się naprawdę nazywam, ale przedstawianie się pseudonimem jest takie fajne, nie umiem z tego zrezygnować) i jestem no-lajfem. Właściwie to zawsze byłem no-lajfem, na długo przed gwałtownym rozwojem mojej pasji do gier i internetu. Wcześniej byłem kujonem. Był czas, że umiałem wszystko na każdy przedmiot. Dużo czytałem książek, tak lektur jak i pozycji spoza kanonu. Zwykle miałem mało znajomych. Szczerze mówiąc źle mi się oni kojarzyli. Zwykle ci sami ludzie, którzy najpierw po przyjacielsku prosili mnie o pomoc w nauce, kilka przerw później śmieli się z mojej wady wzroku, nadwagi albo jeszcze czegoś. To był jeden z powodów dla których w dzieciństwie wolałem sobie poczytać albo pograć niż wyjść na podwórko i po raz setny usłyszeć dlaczego nie powinienem tego robić. No ale starczy już tych personalnych wtrętów. 


Internet zaskakuje. Zawsze gdy już mi się wydaje, że przeciwnicy gier dali sobie spokój i zajęli się czymś bardziej produktywnym, nagle ktoś w necie podnosi chorągiew i wszczyna kolejną krucjatę przeciwko no-lajfom. Jako ktoś taki traktuję to bardzo osobiście. Gdy jedna z takich reklamówek angażuje w swój cel, pewnego dość znanego w Polsce rapera, sprawa robi się poważna. Podejmuję rękawicę. 

Na cel biorę akcję społeczną: "Wyloguj się do życia", której wunderwaffe jest filmik z niejakim Sokołem w roli naczelnego moralizatora. 


Fakt iż tego typu akcje społeczne pojawiają się cyklicznie dowodzi tylko ich nieskuteczności i uporowi twórców. Każdy kolejny projekt przegrywa z rzeczywistością, więc tworzy się jego nowszą wersję i ponownie zaśmieca się internet, w nadziei, że tym razem się uda. Nie, nie uda. Każda z tych akcji popełnia jeden zasadniczy błąd. Uzależnienie od sieci traktuje jako problem, a nie jako objaw. Jednym słowem, "walczących o zatłoczone podwórka" razi to, że młodzież spędza czas przed internetem, ale nie docieka dlaczego to robi i jak temu zaradzić, a co za tym idzie, nie dostrzega prawdziwych problemów i proponuje infantylne rozwiązania. Lepsze wymyśliłyby dzieci z podstawówki. Zdaniem twórców, problemem jest spędzanie czasu w sieci, a jego rozwiązaniem jest wyjście na dwór. WOW. To trochę tak jak komuś kto bierze narkotyki powiedzieć: "nie bierz", albo komuś kto doświadcza przemocy w domu powiedzieć: "wyprowadź się". Niby o to własnie chodzi, ale świat nie jest taki prosty. Uzależniony od narkotyków potrzebuję trapi. Sama chęć rzucenia nałogu nie zawsze wystarcza. Osoba doświadczająca przemocy w rodzinie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Niby gdzie ma się przenieść bity dziesięciolatek? Pod most? Proste rozwiązania nie zawsze są skuteczne. 

To mój największy zarzut nie tylko do tej kampanii, ale też do każdej innej. Nie truj, że dzieci grają w LOL-a, ale pytaj dlaczego wolą grę od spotkań z rówieśnikami i nie mów, że samo wyjście na podwórko i kopnięcie piłki rozwiązuje problem bo sam się ośmieszasz. 

A przyczyn unikania rówieśników może być wiele. Nie wiem czy jest sens wspominać o czymś tak oczywistym jak nieśmiałość, przez co zagadanie do osób płci przeciwnej bywa trudne. Tu pojawia się też wątek pewnego zniechęcenia. Gdy ktoś po kilku nieudanych próbach zaproszenia koleżanki na studniówkę, rzuca wszystko w cholerę i idzie pograć na konsoli, to świat nie powinien mieć do niego pretensji. próbował, nie udało się, pogódź się z tym Sokół. 

Kolejną może być zjawisko bullyingu. To chyba też nie wymaga wyjaśnień? Dzieci dokuczają innym dzieciom na skale światową. Kim jesteśmy by oczekiwać, że znęcany będzie chciał się bawić ze swoimi oprawcami?

Wspomniałem, że film proponuję infantylne rozwiązania. O to je piętnuję. Chłopak wychodzi na dwór, sekundę później poznaję dziewczynę, dwie minuty później jedzie z nią na koncert i śpi z nią w namiocie. Idylla. Nie ma to jak rozwiązywać problem przy pomocy scenki rodem z filmu pornograficznego. Chyba tylko w tamtych filmach przypadkowe spotkania kończą się wielką miłością. Sorry, ale jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że spotkasz miłość życia pod domem? Nie można proponować ludziom nierealnych rozwiązań bo traci się wiarygodność. A może chłopak nie jeździ na koncerty bo nie ma pieniędzy? No co? Bilety kosztują. A z resztą co to za frajda stać samemu w tłumie nieznanych osób? Film świadomie olewa problem samotności w tłumie, licząc na to, że samo przebywanie z innymi ludźmi rozwiązuje problem alienowania się. Z całym szacunkiem dla twórców owej reklamówki, ale drodzy panowie. Nie znacie problemu. Nie wiecie jak go rozwiązać. Nie rozpoznacie no-lajfa i jego prawdziwych problemów, nawet jeśli on sam wam w mailu wszystko opisze. 

Kolejna dygresja ma charakter genderowy, a co? To takie modne ostatnio. Nie lubię narzucania ról społecznych. Czemu chłopak musi uprawiać sport, a dziewczyna koniecznie musi być malarką? Nie może być na odwrót? To takie nienowoczesne, staroświeckie i na siłę moralizatorskie. Mówisz "bądź sobą", a jednocześnie chcesz by chłopak wyglądał jak setki jego rówieśników i jarał się tym czym miliony ludzi na świecie czyli sportem. To nie jest bycie sobą. To jest asymilacja. Oglądam mecz razem z kolegami i mam fryzurę taką jak oni by wiedzieli, że jestem normalny. Co to znaczy być sobą? Dla mnie nic. To tylko pusty slogan, ale gdyby już ktoś koniecznie mnie zapytał to proszę: dla mnie być sobą to zapuścić długie włosy, słuchać metalu i nie robić niczego wbrew sobie i swoim przekonaniom. Jeśli masz odwagę otwarcie przyznać się do tego, że coś lubisz i nie wstydzisz się tego pokazać, to znaczy, że jesteś sobą. 

Przed badaczami jeszcze długo droga. Zgadzam się, że bycie no-lajfem na dłuższą metę nie jest dobre. W końcu kolejny etap to Hikikomori, czyli alienacja totalna, brak kontaktu ze światem zewnętrznym. Stan idealny :) Ale sposób w jaki badacze chcą temu zapobiec wciąż jest błędny. Nie chodzi o samo siedzenie w sieci, ale o to czego ludzie tam szukają i dlaczego świat wirtualny jest dla nich bardziej atrakcyjny. Grzeszkiem strasznie irytującym jest też moralizatorstwo i wyznaczanie granic. Mówienie: gra w piłkę jest DOBRA, granie w Quake'a jest BEEE!!! Proponowanie infantylnych rozwiązań, które nie zadziałają w prawdziwym życiu też jest waleniem głową w mur. Co się stanie gdy no-lajf wyjdzie do baru? Wypije piwo, postoi w kącie, wróci do domu pograć w ulubioną grę. Problem jest dużo szerszy, społeczny wręcz, samo wyjście do ludzi nie jest rozwiązaniem. 

Stop fighting?

Ale czy rozwiązaniem problemu bycia no-lajfem koniecznie musi być asymilacja? To myślenie Stalina. Niech wszystkie kraje połączą się w Związek Radziecki to świat będzie piękny. Powiem szczerze, że ja się najlepiej czuję w towarzystwie innych no-lajfów. Rozmowa z ludźmi o podobnych zainteresowaniach do moich daje mi więcej niż na siłę upodabnianie się do innych i takie rozwiązanie twórcy filmiku też powinni brać pod uwagę. Internet śmieje się z Obozów League of Legends, ale może w tym szaleństwie jest metoda? Psychologia społeczna udowadnia, że chętniej zaprzyjaźniamy się z osobami podobnymi do nas. Kto powiedział, że nikt na tym obozie z nikim się nie zaprzyjaźni? A dzięki grze, uczestnicy będą "spędzać" ze sobą czas także po obozie. Przyjaźń internetowa może wydawać się śmieszna, ale jeśli to jedyny sposób na spotkanie ludzi podobnych do siebie to czemu grozić palcem i zabraniać innym? 

Na zakończenie odpowiedź internetu na powyższą krucjatę:


Która była by lepsza gdyby nie dziwna puenta, oraz myśl przewodnia z tejże parodii - "100% nastolatków, którzy kiedykolwiek skorzystali z internetu - umrze". 

wtorek, 7 stycznia 2014

Mój pierwszy samochód... spod Biedronki

Prolog


Do serii GTA teoretycznie powinienem czuć jakiś sentyment. To w końcu jedna z pierwszych gier na PC w jakie grałem. Do dziś pamiętam ten dreszczyk emocji towarzyszący pierwszej kradzieży, pierwszej policyjnej obławy, pierwszego chaosu rozpętanego na ulicach. Miałem niestety tylko demo, które pozwalało na wykonanie raptem 5 misji, ale kto się nimi przejmował? Prawdziwą zabawą było nabijanie gwiazdek. Najpierw kradło się taksówkę, potem coś szybszego, potem wyciągało się MP5 z drewnianego pudła, blokowało się ulicę, rozwalało się auta, serią z automatu, najlepiej tak by jeden wybuchający samochód niszczył kolejny i kolejny i jeszcze jeden, tak, że powstawał łańcuszek totalnego zniszczenia. Stary klasyk zaczynał się od: "nie chcę puszczać z dymem całego świata" (wolne tłumaczenie), a ja chciałem. Chciałem widzieć jak świat płonie. Miałem wtedy 8 lat, albo 7. Potem była policyjna obława, szaleńcza ucieczka, taranowanie blokad, strzelanina z policją. To się nie mogło dobrze skończyć i nigdy się tak nie kończyło. W którymś momencie w końcu ginąłem od gradu kul, albo po prostu kończył się czas. Demo pozwalało na raptem 400 sekund zabawy (nie pamiętam dokładnie), po czym wyświetlało napis: "kup pełną wersję, oszczędny dupku" - słodkie poczucie humory panów z Rockstara. 


A potem długa przerwa. Zdaniem wielu najlepsze gry z serii czyli Vice City i San Andreas w zasadzie mnie ominęły. W swoim czasie nawet grałem w VC ale jakoś szybko mi się znudziło. Ja chciałem niszczyć świat, a tu gra mi karze psuć auta jakimś młotkiem, albo podwozić córki gangstera do sklepu z ciuchami. Nie tego szukałem w GTA. 

Gdy po latach trochę spoważniałem i zrozumiałem, że życie to nie tylko strzelanie z rakietnicy w samochody, chciałem zagrać w GTA 4. Niestety gra przez lata miała opinię źle zoptymalizowanej i niegrywalnej dla wielu pecetowców. Spasowałem. Nie chciałem płacić 140 zł (czy ile tam ta gra wtedy kosztowała) za coś, czego i tak nie uruchomię na swoim PC, a konsoli w tamtych czasach nie miałem. W minione wakacje pękłem i kupiłem GTA 4 na Steam'owej wyprzedaży. Bo było tanie. 

Co tu dużo mówić. GTA 4 z początku wydawało się całkiem interesujące. Niby poważniejsza fabuła, ładna grafika, optymalizacja nie tak denna jak się spodziewałem. Co prawda gra mi klatkowała, bez względu na ustawienia graficzne, ale dało się grać to grałem. I co? I jednak, spotkało mnie rozczarowanie. 

Akt 1 - Stary! Co zrobiłeś z moją masakrą?!


Okres burzy i naporu nie umiera lekko. Nadal chciałem niszczyć. Tymczasem gra mnie zanudzała jakimiś misjami-kołysankami. Podwieź tego, pobij tamtego, zastrzel kogoś tam. A gdzie szalone pościgi i rozsiewanie chaosu po ulicach? Niby da się, ale z początku broń jest droga i trudno dostępna. Pistolet maszynowy nie jest już tak niszczycielski jak dawniej, a rakietnicy nie da się kupić na początku gry. Byle pistoletem maskary nie zrobisz, zwłaszcza jak policja wezwie FBI i SWAT. Pozostaje fabuła. 


Akt 2 - G jak gangster


Tyle, że fabuła w GTA 4 ma żółwie tempo! Ok sposób jej prowadzenia jest dobry. Początkowo wydaje się, że Nicko to naiwniak, który przybył do USA, bo dał się nabrać na bajki o amerykańskim śnie. Z czasem okazuję się, że powodów jest więcej. W tle przewija się mroczna przeszłość, tłumione przez lata pragnienie zemsty i inne pierdoły, które nawet lubię. Taaaaaak. Tylko dlaczego to całe odsłanianie fabuły ma mieć szybkość brazylijskiego serialu??? Grałem w GTA 4 prawie 30 godzin i nadal nie wiem czego Nicko od kogo chciał i dlaczego tak bardzo. Nicko chciał opowiadać swoją historię przez 9 sezonów amerykańskiego serialu, tego chciał!!! Pozdro dla fanów: "Jak poznałem waszą matkę"

Akt 3 - Misje takie z naftaliny wow. 


GTA 4 to też misje robione według starej szkoły. Wygraj wyścig, zastrzel kolesia, zastrzel wielu kolesi. To nie jest złe. Ale wcześniej grałem w Saints Row. W tamtej grze, zwłaszcza w SR 3 i SR 4 co misję robi się coś szalonego, głupiego i śmiesznego jednocześnie. W GTA 4 kradnie się kolejny wóz, po raz kolejny strzela się komuś w łeb. Tryb ziewania aktywny. 

Akt 4 - Stary! Czemu zepsułeś radio! 


No i największe rozczarowanie. W Vice City było najlepsze radio na świecie. Doskonałe hity z lat 80. Czy trzeba pisać więcej? Często zdarzało mi się w tamtej grze zatrzymywać auto i czekać, aż piosenka się skończy.
Tymczasem w GTA 4 ten syndrom nie zdarzył mi się nigdy. Żadna stacja nie grała muzyki, która by mi się podobała. Częściej zdarzało mi się po prostu wyłączać radio.  

Akt 5 - hej kuzynie, chodźmy na kręgle! - no ej! Byliśmy tam 5 minut temu!


No cóż. Nie po to porzuca się własne życie towarzyskie by dbać o zdrowe relacje z przyjaciółmi jakiejś nieistniejącej, wirtualnej postaci prawda? No w końcu po co zostaje się no-lajfem? By walczyć ze smokami, czy po to by chodzić z kumplami na kręgle i z dziewczynami do kawiarni? 

Ten stary zwiastun Saints Row 2 w pełni wyraża to co myślę o towarzyskich spotkaniach w GTA 4. 

Nie czepiałbym się tego tak bardzo, gdyby przyjacielskie spotkania w GTA 4 były w pełni opcjonalne. Tymczasem co 5 minut ktoś dzwoni do głównego bohatera i "hej! Chcesz iść na kręgle?", "Yo chodźmy do kina!", "Kuzynie! Zagrajmy w golfa!" Dajcie żyć! Dajcie żyć! Tylko o to was proszę. Niby możemy odmówić, ale wtedy dana postać mniej nas lubi. Za karę nie pozwala korzystać z bonusów takich jak darmowa taksówka czy możliwość skorzystania z mobilnego sklepu z bronią. No i jeszcze ten komentarz ze strony postaci, że jestem taki wredny i niewdzięczny, że nie chcę z nią spędzać czasu. A pewnie, że nie! Czy to mnie przybliży do świata w płomieniach? Nie? Czy to jest ciekawe? Nie? To nie zawracaj głowy co 5 minut!!! Nie powiem. Pójście na kręgle, czy do kabaretu za pierwszym razem jest nawet zabawne, ale za 10 razem jest strasznie nudne. Gdy wizyta w klubie ze striptizem zaczyna kojarzyć się z nudą i irytacją, to wiedz, że coś się dzieje. Nuda, powtarzalność, przymus, tylko z tym kojarzą mi się, spotkania z przyjaciółmi w GTA 4 . Kolejna sprawa, że niektóre takie bzdety są wymuszane fabularnie. Np. na pierwszą randkę musimy iść bo to warunek ukończenia jednej z misji. Nie moglibyśmy na tym poprzestać? To jaki jest kolejny etap? Chodzenie na terapię z żoną?



FUCK



Exodos 

Ok. GTA 4 nie jest złą grą. Naprawdę. Mimo całego mojego marudzenia. Po prostu autorzy poszli w rozwiązania, które niekoniecznie przypadły mi do gustu. Żółwie tempo rozwoju fabuły, wkurzający przyjaciele i chwilami nieciekawe misje to jej największe grzeszki, przez które na jakiś czas odpuściłem sobie GTA 4. Może kiedyś wrócę do tej gry? Może. Na reszcie nie. 

CDN...


Na szczęście seria GTA podobnie jak Final Fantasy nie wymaga od nas znajomości fabuł starszych odsłon, by dobrze się bawić tymi nowszymi. Na szczęście R* jest firmą, która potrafi słuchać narzekań graczy i wyciągać z nich konstruktywne wnioski. Na szczęście mimo niechęci do serii GTA wywołanej czwórką, postanowiłem sięgnąć po GTA 5. Ciąg dalszy nastąpi...