środa, 29 stycznia 2014

Wyścig po Oscara, kanciarz okantowany

Jakiś czas temu jedna z najwierniejszych czytelniczek stwierdziła, że za dużo piszę o grach i kolejnego takiego tekstu nie zdzierży. Zaproponowała mi tekst na temat filmów. Niestety żaden z nowych "hiciorów" nie spodobał mi się na tyle by poświęcić mu cały tekst, dlatego zdecydowałem się na jeden materiał o kilku filmach.
Zanim przejdę do sedna. W ogóle mam problem z nowym kinem. Nie zrozumcie mnie źle. Filmy obyczajowe, powiedzmy "moralnego niepokoju", są w miarę ok, ale w kinie akcji brakuję mi fantazji, przerysowania, suchego żartu i efektownych pojedynków. Dawne kino oferowało niezapomniane sceny walk, które chciało się oglądać po kilka razy. W nowych filmach biją się... nie, nie jak baby, gorzej. W zasadzie to kobiety często są najlepszymi postaciami w bijatykach. Są szybkie i mają większy zasięg kopnięć, dzięki czemu mogą wyprowadzać długie combosy z bezpiecznego dystansu, podczas gdy powolne męskie postacie mogą co najwyżej bawić się w blokowanie. I nie powiem, satysfakcja z pokonania wielkiego zapaśnika małą Chinką jest naprawdę spora. I tak to jest słaby pretekst by napisać o grach w tekście o filmach :) 

Wracając do tematu. Nowe filmy na siłę muszą być takie zwykłe. Muszą opowiadać historię ludzi, którzy żyją tuż obok i zmagają się z przyziemnością życia. Nawet jeśli jest to film "kopany" to muszą być zachowany pewien stopień realizmu przez co pojedynki na pięści nie są fantazyjnym baletem, ale nudną i chaotyczną wymianą ciosów. I co z tego, że tak jest prawdziwiej? To jest kino, a nie rzeczywistość! Czemu więc fantazja i wyobraźnia musi być patroszona na rzecz mimetyzmu, który często prowadzi do nudnych filmów o niczym ciekawym. 

Powyższy argument nie jest przypadkowy, dlatego, że moim zbytnie naśladowanie prawdziwego życia zuboża kino i sprawia, że wśród nominowanych do Oscara, nie umiem znaleźć sobie ulubionego filmu. Przynajmniej na razie. 

American Hustle


Kiedyś filmy o kanciarzach były przerysowane i mało realne. Bohaterowie wymyślali efektowne numery, które nie przeszłyby w prawdziwym, ale nikt się tym nie przyjmował, bo ich realizacja i same założenia były kunsztem ich twórców. Co z tego, że numer z totalizatorem z Żądła, nie udał by się w prawdziwym życiu, skoro widz i tak był pod wrażeniem pomysłowości bohaterów i fantazji twórców? Dla mnie magia kina jest ważniejsza niż realizm.


American Hustle jest właśnie takim "zwykłym" filmem. Jego bohaterowie są kanciarzami, ale numery jakie wymyślają nie są jakoś szczególnie efektowne czy pomysłowe. Każdy z nas by na to wpadł, dlatego nie budzą podziwu i to mi chyba najbardziej przeszkadza w AH. Wolę jak bohaterem filmu o kanciarzach/kasiarzach są ludzie inteligentni, odważni i pomysłowi. Bohaterowie AH są najwyżej bezczelni. 

Nie chcę wieszać psów na tym obrazie, bo to w gruncie rzeczy dobry film. Dobry z punktu widzenia rzemieślniczego. Aktorzy grają nieźle, choć bo głównych prowadzących moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej. Nawet ciekawą kreacje stworzyła Jenifer Lawrence, grająca nieodpowiedzialną "dużą dziewczynkę", próbującą zwrócić na siebie uwagę mniej lub bardziej szkodliwymi psikusami. Szkoda, że jej wątek tak banalnie się kończy. 

Fabularnie jest na tyle intrygująco, że jesteśmy ciekawi jak się to wszsytko skończy, ale jednocześnie żadna z przedstawionych historii nie jest na tyle interesująca, byśmy mieli wrażenie po seansie, że ujrzeliśmy coś niezwykłego. Na dłuższą metę trochę to wszystko nudne i mało efektowne, łącznie z wielkim finałem. Dla mnie AH jest pewnym rozczarowaniem. Nie rozumiem, czemu ten film dostał nominację. To zwykły film. Dobrze zrobiony, ale nie dość niezwykły by zasłużyć na nominację. Jeśli AH dostanie Oscara, zorganizuję mały bunt i stracę wiarę w to wyróżnienie. 

Moja ocena:
rozczarowany kot


 Witaj w klubie -  Dallas Buyers Club

To chyba ulubiony archetyp bohatera Hollywood. Typ niemoralny. Kierowany chciwością. Ktoś kto z pobudek czysto egoistycznych działa w sprzeczności z prawem i moralnością. Jednak jego działania, koniec końców przynoszą więcej pożytku, niż czynności dokonywane przez te "dobre" organizacje. Skrzętnie ukrywające swój zarobkowy cel. Emanujące fałszem i hipokryzją na wylot. 


Główny bohater jest zły. Robi co chce i nie przejmuje się innymi ludźmi. Kłamie i oszukuje na potęgę. Gdy choruje na AIDS początkowo szuka lekarstwa dla siebie. Szpital odmawia pomocy. Bohater trafia do nielegalnej kliniki w Meksyku, gdzie przy pomoc leków zakazanych w USA wraca do siebie. Jako człowiek interesu postanawia przemycać wspomniane medykamenty do stanów - głównie po to by dobrze zarobić. Zarobić na cudzym nieszczęściu. Nie. To nie jest film o przemianie łajdaka w Matkę Teresę. Ron Woodroof przez cały film pozostaje chciwym cynikiem. Leki ratujące życie sprzedaje drogo. Choć uchronił wiele osób przed zbyt wczesną śmiercią to jednak nigdy nie robił tego bezinteresownie. Ron staje się "tym dobrym" poprzez kontrast z bezdusznym systemem opieki zdrowotnej. Systemem, który testuje na pacjentach nowe preparaty zamiast ich leczyć. Który jedynie garstce wybrańców oferuje lekarstwo, reszcie zaś mówi: zostało panu 30 dni życia, proszę uporządkować swoje sprawy. Wreszcie systemem, który uparcie lansuje nieskuteczny specyfik, wywołujący więcej efektów ubocznych niż pożytecznych. Który w ogóle nie leczy choroby, a jedynie jeszcze bardziej osłabia organizm, uzależniając pacjenta od całodobowej, rzecz jasna płatnej, opieki. Woodroofowi można zarzucić brak bezinteresowności, ale w odróżnieniu od szpitali przynajmniej oferuje skuteczne lekarstwo, zaś wysoka opłata jest raczej rekompensatą za wysokie ryzyko jakie podejmuje, przemycając towar przez granice. 
To także film o nietolerancji, uprzedzeniach ich przełamywaniu. Ron początkowo przedstawiany jest jako skrajny homofob, nienawidzący gej i transwestytów za samo ich istnienie. Gdy jego choroba wychodzi na jaw, sam doświadcza nienawiści. Dawni kumple odrzucają go. Sąsiedzi, domagają się eksmisji. Bezpośrednie doświadczenie nienawiści sprawia, że Ron, nieświadomie, ale jednak przewartościowuje swe poglądy, a dowodem przemiany jest przyjaźń, z kimś, kim w innych okolicznościach był pogardzał. 
W przeciwieństwie do AH opowiadana historia jest ciekawsza, postacie bardziej wyraziste, omawiany problem ujęty w ciekawszy sposób. Witaj w klubie podobał mi się bardziej  niż American Hustle. Nawet wskaźnik magii kina zaczął coś tam wykrywać co jest dodatkową rekomendacją. Polecam.

Moja ocena:
kotek przybijający piątkę

Wyścig 

Lubię filmy o rywalizacji dwóch charyzmatycznych postaci dążących do tych samych celów, ale innymi środkami. O tym właśnie jest Wyścig. 


Mam wrażenie, że Wyścig jest filmem dla ludzi takich jak ja. Nie lubię sportu. Zwłaszcza relacji sportowych. Oglądanie ich nudzi mi się już po kilku minutach, a relacje niestety są długie. Mecz piłki nożnej to co najmniej 90 minut. Czemu nie 30? Ale to i tak nic w porównaniu do skoków narciarskich, chociażby. Tym czasem Wyścig pokazuje co w tym sporcie najlepsze. Rywalizacja. Zażarta rywalizacja co najmniej dwóch równie dobrych zawodników, plus nieprzewidziane sytuacje, które sprawiają, że wynik zawodów jest jeszcze trudniejszy do przewidzenia, zaś śledzenie ich zmagań staje się wydajnym źródłem emocji. Wyścig. Dobrze jest oglądać w sytuacji gdy nie wiemy kto został mistrzem świata w 1976 roku, bo to spoiler jest. Film jest tak zrealizowany, że do końca nie wiadomo kto zwycięży. Częściowo to zasługa samej historii, jednak twórcy umieli wykorzystać meandry rywalizacji do stopniowego zwiększania napięcia w wybranych momentach. Podoba mi się też sposób przedstawienia obu bohaterów filmu. Sympatia widza przeskakuje od Niki Laudy - człowieka zdyscyplinowanego, wierzącego, że kluczem do sukcesu jest ciężka praca i ciągłe rozwijanie swych umiejętności, do Jamesa Hunta - wesołka i wiecznego imprezowicza, który stwierdza, że: - po co to wszystko, jeśli nie możesz się tym cieszyć. Film jest tak skonstruowany, że lubi się ich ob. Huntowi wybacza się lekkomyślność, a Laudzie chwilami antyspołeczne odruchy i ewidentny brak luzu. 

Film jednak nie byłby tak dobry gdyby nie pomysłowość i umiejętności operatorów. Jedną z przyczyn dlaczego F1 jest tak nudne w prawdziwym życiu jest brak poczucia pędu. Niby wiemy, że bolidy wyciągają te 300 km/h, ale w telewizji wcale tego nie czuć. Operatorzy Wyścigu poradzili sobie z tym problemem. Czujemy pęd, a kraksy zapierają dech w piersiach. Wizualnie najlepsze sceny to wyścigi w deszczu. Te spowolnione ujęcia aut mknących po mokrej nawierzchni, te krople wody zatrzymane w locie. Jest na co popatrzeć. 

Wyścig choć bez nominacji w kategorii najlepszy film jest zdecydowanie, najciekawszym obrazem z wymienionych trzech. Przedstawia ciekawy wycinek rajdowej historii. Pokazuje ikony tego sportu. Wyjaśnia co w nim takiego fascynującego. Zdecydowanie polecam. Zwłaszcza ludziom, którzy podobnie jak ja gdy oglądają ze znajomymi relację sportową, po 5 minutach rozglądają się, za krzyżówką, a po 7 pytają: - i niby co Ci się w tym podoba? Wyścig udziela wyczerpującej odpowiedzi. 

Moja ocena 

Batman poleca

6 komentarzy:

  1. Kotek przybijający piątkę - cudo.

    Co do recenzji, to zachęciłeś mnie do oglądania, nawet tą krytyką, jak już obejrzę, to chętnie ocenię :D
    w pierwszej kolejności poleci 'Wyścig'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładny prawda? Od jakiegoś czasu myślę nad alternatywnym systemem oceniania, bo gwiazdki już się każdemu w internecie znudziły :) Cieszę się, że się podoba :)

    Wyścig bardzo polecam - spodziewałem się mocnego średniaka, a tym czasem to bardzo dobry film, na pewno ciekawszy niż co najmniej połowa tegorocznych nominowanych, choć nominacja go ominęła :P Chętnie zapoznam się z Twoją oceną :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam już dawno skomentować, ale z głowy mi wyleciało totalnie. Dlatego dzisiaj nadrabiam. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się pomysł z ocenami w postaci kotków :) Są urocze. Cieszy mnie, że mamy (prawie) takie samo zdanie o AH. I radość wypełnia moje serce, że podobał Ci się Dallas Buyers Club.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 Początkowo miały to być zdjęcia polityków, ale uznałem, że kotki lepsze :D Cieszę się, ze pomysł się podoba :D
      2 Cóż bardzo liczyłem na AH, ale cóż wyszło jak wyszło :P
      3 A nie wiedziałem, że CI się podoba DBC :D ale nie dziwię CI się bo to dobry film był :D

      Usuń
    2. Przecież sama Ci go polecałam, zaraz po tym, jak go obejrzałam :P Teraz mogę śmiało polecić Ci serial True Detective. Jestem nim zachwycona.
      Kotki, to zdecydowanie świetny pomysł. Cieszy mnie, że nie są to cosplayowe dziewczyny :P
      Co do AH, to podeszłam do niego już negatywnie nastawiona, bo według mnie taka ilość nominacji do Oscarów jest... nie na miejscu. Amy Adams "najlepszą aktorką" za samą zmianę akcentu? To trochę za mało. Jennifer... nie wypowiadam się, bo już zeszłoroczny Oscar należy jej się tak samo, jak mnie nagroda w konkursie na Blog Roku :P I nic więcej nie powiem, bo ten temat mnie ogromnie irytuje...

      Usuń
    3. Cosplaye jako oceny? Że też sam na to nie wpadłem! Dzięki za pomysł :D

      Zgadzam się z poniższymi argumentami choć rola Jennifer mi się podobała :D

      Usuń