poniedziałek, 16 grudnia 2013

Nieświeży powiew prehistorii: Komando (1985)

Lubię filmy akcji z lat 80. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jest megafanboyem. Wiem, że nie jest to kino wysokich lotów. Wiem, że ma liczne wady, wiem, że jak pomyślę przez 5 minut to wymyślę co najmniej 10 lepszych filmów. Jednakże filmy akcji z lat 80. mają w sobie ogromny potencjał rozrywkowy. Większość akcyjniaków z tamtego okresu ma w sobie więcej humoru niż dzisiejsze komedie, zaś tempem akcji i charyzmom bohaterów wielokrotnie przewyższają to czym żyją współcześni widzowie. 
Filmy akcji z lat 80. zasługują na osobny, długi tekst. Jednak dziś krótko o symbolu tamtego kina. Komando z 1985 roku. 


Film ma wszystkie wyznaczniki kina tamtych czasów: charyzmatyczny bohater, karykaturalni wrogowie (mój ulubieniec to psychol w kolczudze, wygląda jakby był trochę za stary na Haloween), dużo wybuchów, mało sensu, więcej wybuchów, dużo broni, głupie teksty i obowiązkowy duet: silny, pewny siebie mężczyzna i nieporadna kobieta, która ma wyglądać, ewentualnie być ratowana. 

Komando to poezja tego gatunku. Akcyjniaki miały to do siebie, że główny bohater cały film musiał udowadniać, że to on jest największym kozakiem w mieście, co z perspektywy dzisiejszego widza, jest po prostu zabawne. Szczególnie scenka, gdy Schwarzeneeger mówi innemu żołnierzowi, że powinien ustawić się pod wiatr bo wtedy wywęszy wroga. Wywęszy. Przecież ludzie nie mają tak czułego węchu. I jeszcze Arnie dopowiada: mnie się udało! Śmieję się z tego drugi dzień. Jest jeszcze przekomarzanie się Arniego z przeciwnikiem: Nie masz ze mną szans, byłem w zielonych beretach! A Arnie na to: Zjadam zielone berety na śniadanie, a teraz jestem głodny!!! 

Kino w ostatnich latach bardzo się zmieniło i świetnie to widać na przykładzie Komando. Teraz bohater kina akcji ma być przystojny i budzić zaufanie, zapewne po to by łatwiej było zaciągać kobiety do kina <tryb złośliwy aktywny> . 30 lat temu celowano w nastolatków. Uwierzcie mi, chyba każdy nastolatek z lat 90. (w Polsce to właśnie wtedy akcyjniaki miały największą popularność, głównie dzięki Polsatowi) chciał wyglądać jak Schwarzeneeger albo Stalone. Piszę to teraz obiektywnie - tamci herosi mieli charyzmę. Rozbudowana muskulatura budziła respekt, podobnie jak umiejętność strzelania z M60 trzymając je w jednej ręce. Z tych aktorów biła siła. Autentycznie wierzyliśmy w ich niszczycielskie umiejętności. 

O tamtych filmach mógłbym jeszcze długo, a chciałem by ten wpis był krótki, więc obiektywnie o "Komando". Szczerze mówiąc - pierwsza połowa filmu jest raczej nudna. Arnie rzuca kilka dowcipnych tekstów to fakt, ale większość scen to takie bieganie bez celu i naprawdę mocno naciągane śledztwo głównego bohatera w sprawie zaginięcia jego córki. Prawdziwy film zaczyna się w drugiej połowie, gdy  Schwarzeneeger dociera na wyzpę pełną "złych ludzi". Mam tu wszystko, za co lubię te filmy. Scena zbrojenia się (kultowe już zakładanie stroju składającego się z paramilitarnych ciuchów i tuzina broni). Potem jest jeszcze lepiej. Arnie obowiązkowo zabija po cichu kilku wrogów, a potem zaczyna się faktyczna zabawa. Protagonista biega, skacze, strzela z kilku karabinów, wszystko wylatuje w powietrze, wrogowie padają jak muchy, czasem giną w sposób absurdalny, jak w scence, gdy Arnie ukrywa się w szopie z narzędziami i rzuca we wrogów piłami tarczowymi. 
Film wieńczy pojedynek na noże z głównym złym. Pojedynek kiczowaty, pełen majestatycznych wymian ciosów, siłowania się itd, zaś całość kończy się w sposób absurdalnie idiotycznym zgonem tego złego.

Absurd, przesada, brak realizmu, niedorzeczna skuteczność herosa - to główne wyznaczniki Filmów akcji z lat 80. W porównaniu z nimi dzisiejsze produkcje wydają się takie nudne i mało efektowne. Mnie jako widzowi najbardziej w nowym kinie akcji przeszkadza pewna pretensjonalność. Komando miało prostą fabułę. Bohaterowi zabrano dziecko, więc ten się dozbroił i poszedł zrobić rozróbę. Nowe kino musi zahaczać o problemy społeczne, musi na siłę komentować rzeczywistość, musi być realistyczne. Wychodzą z tego filmy nudne i pretensjonalne, które fabularnie są za słabe by wpłynąć na nasz światopogląd, zaś sama akcja jest zbyt nieciekawa, by mi się chciało wytrwać do końca. Naprawdę żałuję, że styl lat 80. powoli odchodzi do lamusa, przez co muszę raczyć się takimi jaskółkami jak Niezniszczalni czy Maczeta i naprawdę nie mogę się doczekać dobrego, nowożytnego filmu akcji. Por qué filmowcy? почему? 이유? なぜ? 

I na zakończenie ostatnia złośliwość:

Idole młodzieży dawnej:


Idole młodzieży obecnej:
 

Sami to skomentujcie :D 

Bonus 

1/2/3/4


piątek, 6 grudnia 2013

64 bity zagłady

Posta zacznę, tak jak należy czyli od starego znajomego z czasów dzieciństwa:




Przyznaję minęło sporo czasu od publikacji tego materiału:


http://www.youtube.com/watch?v=ea-BFMp2kKo




Doczekał się on wielu krytycznych głosów oraz tego satyrycznego filmiku:





Oraz wypowiedzi o charakterze uspokajającym:





Ja sam zająłem się tą sprawą tak późno z wielu powodów. Uważam że to dobrze, że się powstrzymałem. Początkowo chciałem ten materiał obsmarować i zrównać z ziemią. Chciałem zareagować emocjonalnie. Dałbym się sprowokować, zareagowałbym agresywnie. Chyba o takie reakcje chodziło dziennikarzom TVP. W moim przypadku się nie udało. Mam zamiar przedstawić temat z innej perspektywy. 


Moim zdaniem ten problem jest sztuczny. Jego nie ma. To sztandarowy zapychacz wiadomości, po który sięgają media gdy nie ma czego pokazać na antenie. Ewentualnie wtedy gdy ludzie za często pytają o misję mediów publicznych. Dlaczego ten problem nie istnieje? Przypomnijcie mi - ilu uczniów w ostatnich latach, w Polsce przyszło na zajęcia z AR-15 i zaczęło strzelać do swoich kolegów? Jak wielu gimnazjalistów w 2012 roku podkładało bomby w swoich szkołach? Ile takich maskar miało miejsce na terenie Polski w ciągu ostatnich 10 lat? No właśnie. W Polsce to marginalny problem, wyolbrzymiany przez media, które szukają sobie wroga. W latach 80. wrogiem był Heavy Metal, teraz są to gry. Możemy się zastanowić jakie hobby będzie złe za 20, 35 i 50 lat. 

Tymczasem w Afganistanie szkolenie przyszłych terrorystów przebiega wyśmienicie. 

Trzeba jednak przyznać, że uczniowie polscy są bardzo narażeni na pewien dysonans. Zapewne na zajęciach z polskiego omawialiście takie lektury jak Romeo i Julia, Król Edyp, Krzyżacy, Quo Vadis, Tristan i Izolda, W pustyni i w puszczy czy Pieśń o Rolandzie. Przypomnijcie sobie. Czy choć raz przy okazji rozmów na temat tych lektur w klasie został poruszony wątek zabijania? 
Staś zabił kilku Beduinów, Romeo wybił pół miasta, Roland nawet w czasie agonii nie odmówił sobie roztrzaskania głowy pewnego islamisty. W Królu Edypie pod koniec dochodzi do kilku samobójstw. To wszystko lektury szkolne, którymi uczniowie w teorii są karmieni. To wszystko mądre i pouczające historie, które mają znać wszyscy Polacy - zdaniem ministerstwa edukacji narodowej. I teraz taki uczeń po tych wszystkich lekturach wraca do domu by zagrać w Call of Duty. Nagle dowiaduje się od przerażonej matki (która właśnie skończyła oglądać wiadomości), że gry są złe i zabrania mu grać bo jeszcze wyrośnie na zabójcę. Gra ląduje w śmietniku, a uczeń w łóżku ze Zbrodnią i karą 

Przyznaję, że minęło trochę czasu od kiedy ukończyłem gimnazjum i liceum, ale z tego co pamiętam to Zbrodnia i kara była chyba jedyną lekturą, w której główny bohater został potępiony za swoje mordercze skłonności. W większości przypadków, nauczyciele wychodzą z założenia, że wszystko co robi bohater jest dobre i słuszne i "takie godne naśladowania". Ciekawy frazes, który był mile widziany w zakończeniu niemal każdej charakterystyki postaci, nawet takich jak Romeo. "idźcie i zabijajcie w imię miłości". 
Modern Warfare 2 - grasz żołnierzem, broniącym ojczyzny - przepraszam, grasz psychopatą słuchającym Black Sabbath i strzelającym bez powodu do niewinnych ludzi z kałachami. 

Nie okłamujmy się. W dzisiejszym świecie przemoc jest wszędzie. W telewizji, w wiadomościach, w lekturach w gazetach itd. Śmierć i przemoc pojawia się nawet w filmach animowanych dla dzieci. Choćbyśmy się bardzo starali to nie uchronimy najmłodszym przed widokiem śmierci. Może więc problem nie polega na tym, że młodzież widzi śmierć w grach i w filmach, ale na tym iż bardzo rzadko w szkole rozmawia się na temat śmierci i zabijania, a jeśli już się to robi, to wręcz w ramach gloryfikacji. Gdy np. wymienia się cechy Rolanda to od razu mówi się: dobry rycerz. Czemu dobry? Bo szybko zabija. Bo w jednej ze scen pokonuje przeciwnika, przecinając go na pół. Przy okazji rozmów o Longinusie z Ogniem i mieczem mówi się: odważny i skory do poświęceń, przemilcza się: marzył o ścięciu trzech głów jednym cieciem. Na lekcjach historii omawia się wojny - głównie z perspektywy zwycięzców. Z perspektywy ludzi, którzy wplątali tysiące innych w krwawe kampanie, którzy skazali na śmierć wielu niewinnych. Podziwia się Ryszarda Lwie Serce za to, że też brał udział w bitach - za to, że nie tylko dowodził swoimi wojskami,ale też zabijał. Wreszcie z dumą mówi się o dzieciach biorących udział w Powstaniu Warszawskim.

Pokazujemy dzieciom morderców i mówimy im, że to "wzór do naśladowania", ale nagle robimy problem gdy to samo dziecko chce zagrać w Call of Duty lub posłuchać piosenki The Trooper zespołu Iron maiden.

Ta okładka jest taka brzydka, muszę zastrzelić kilku ludzi - żaden metal nigdy tego nie powiedział :) 

Nie twierdzę, że z programu nauczania powinniśmy usunąć wszystkie lektury, w których pojawia się przemoc, ale może powinniśmy zacząć o niej w końcu dyskutować. Dyskutować mądrze. Wyjaśniać uczniom, że zabijanie jest zawsze złe bez względu na okoliczności. Że zabijanie jest złe nie tylko w Call of Duty, ale także w W pustyni i w puszczy i w Krzyżakach. Być może w kontekście takiego Ogniem i mieczem nauczyciele powinni rozmawiać z uczniami o złych skutkach wojen. O tym co starcia robią z ludzką psychiką. Może nie głupim pomysłem byłoby sprowokowanie uczniów do rozmowy na temat, czy Longinus dekapitował ludzi bo był chorym psychopatą, czy może robił to dlatego, ze zmusiły go okoliczności. Ale przedewsztkim skończmy z tą irytującą hipokryzją. Z poglądem, że sceny zabójstw w lekturach są ok, ale podobne w kinie już nie. 




To jedna z najlepszych scen, pochodząca z jednej z najlepszych gier komputerowych - Metal Gear Solid 3. Niejaki Sorrow podczas swojego spotkania z bohaterem gry, Snake'iem, zamiast z nim walczyć postanawia mu pokazać jak wielkich szkód dokonał do tej pory. W tej scence pojawiają się wszyscy ludzie jakich do tej pory zabiliśmy. Czasem da się ich rozpoznać,po stroju, lub innym szczególe. Część z nich rzuca się na bohatera z krzykiem: To byłeś TY!


Być może w taki sposób powinniśmy rozmawiać o zabijaniu. Może okrzyk typu: O mój Boże! Jeszcze jedna gra i mój syn wysadzi szkołę bombą atomową! Jest już zbyt karykaturalny i przez to całkowicie nieskuteczny? 


Bonus, podobno gry nie wzbudzają empatii:

1/2/3/4/5

wtorek, 26 listopada 2013

Dusza z cebulką

Jednym z bardziej kontrowersyjnych pomysłów odchodzącej już generacji konsol są tzw. HD kolekcje. Skąd się wzięły? Z chciwości. 
HD kolekcje to bowiem nic innego jak gry z ps2 wydawane na ps3 i x360. Są to wersje z nieznacznie poprawioną grafiką (wyższa rozdzielczość), przygotowane w taki sposób by można je było odpalić na konsolach ps3 i x360. HD kolekcje nie byłyby potrzebne gdyby wspomniane konsole posiadały tzw. wsteczną kompatybilność czyli zdolność do odczytywania gier z starszych wersji konsol.
Podsumowując - HD kolekcja jest zła, bo jako posiadacz ps3 by zagrać w Devil May Cry 3 muszę kupić specjalną wersję za 100 zł (wydanie zbiorcze zawierające pierwszą trylogię tej gry). Natomiast gdyby ps3 posiadało wsteczną kompatybilność wówczas po prostu kupiłbym na allegro DMC 3 za 20 zł i też bym mógł grać.

Paradoksalnie nie krytykuję pomysłu na tworzenie remake'ów starych gier. Smutna prawda jest taka, że niektóre gry z dawnych lat zasługują na uwagę nawet dzisiaj, ale ich uruchomienie na nowych komputerach często graniczy z cudem. Inna sprawa. Niektóre gry zestarzały się tak bardzo, że dziś są już na granicy grywalności. Wówczas olewając taką grę oszczędzamy sobie nerwów, ale też tracimy ciekawe doświadczenie. Idealnym rozwiązaniem jest prawdziwy remake. Ta sama fabuła, nowy silnik graficzny, nowe sterowanie, nowe mechaniki rozgrywki. I teraz przechodzimy do sedna.

Chcę remake'u Legacy of Kain!!!

Nieświeży powiew prehistorii: Legacy of Kain
Czyli połączone Serie Soul Reaver i Blood Omen plus Defiance 

Każda z gier wchodzących w skład te niesamowitej serii zasługuje na osobny odcinek. Jednocześnie każda z nich cierpi mniej więcej na te same problemy, dlatego zdecydowałem się na tekst zbiorczy.

Grafika paradoksalnie nie jest tu problemem, zwłaszcza w nowszych częściach. Soul Reaver 2 jest tak ładny, że nawet dziś może się podobać. Pierwszy Blood Omen czaruje urokiem "naftalinowych" starych gierek. Wiecie jedni lubią wąchać naftalinę, inni patrzeć się na piksele. Tego się nie czepiam. Czepiam się natomiast mechaniki rozgrywki.

Gry z tej serii cierpią na bardzo poważny problem - toporne sterowanie. Źle rozplanowane. To wada głównie Soul Reaver 2. Gra zmusza nas do grania myszką i strzałkami (tortura) zaś część ważnych funkcji ma po drugiej stronie klawiatury, przez co nasze palce odstawiają pełne flamenco po całej powierzchni klawiatury, a my za nic nie mamy poczucia kontroli na bohaterem. Problematyczny też jest brak połączenia bohatera z kamerą. Widzicie, lubię gdy poruszam myszką i bohater natychmiast też się odwraca. Tu tak, nie ma, myszka sobie, bohater swoje. Ktoś mnie atakuje z boku, odwracam widok w jego stronę, naciskam atak, a bohater boksuje sobie powietrze. AAAAAAA. Pewnym  wyjściem z sytuacji jest korzystanie z opcji "autoface", która zwraca nas w stronę wroga. Ale by to utrzymać musimy cały czas trzymać  przycisk odpowiedzialny za "Autoface" czyli lewy control. Postacią sterujemy strzałkami, atak mamy pod myszką lub pod "a". Teraz wyobraźcie sobie, że macie trzymać dłonie na klawiaturze według tej instrukcji i wytrzymać kilka godzin.

Mówicie pad? No właśnie problem  w tym, że albo jestem lamą z IT albo mam pecha, ale coś gra z padem współpracować nie chciała. Ostatecznie się poddałem.

Alternatywą jest olanie "autoface-a" ale to zły pomysł. Robienie uników staje się niemożliwe. Kontrola nad bohaterem jest jeszcze mniejsza. Całość sprowadza się do głupiego biegania w kółko i wymachiwania bronią jak pijany żołnierz na paradzie. Nazwijcie mnie lamą, ale naprawdę bez pada, lepiej tej gry nie ruszać. Co ciekawe w recenzjach z "epoki" dziennikarze też marudzili na sterowanie, więc nie jest to tylko mój wymysł.

Dobra starczy biadolenia. Dlaczego ta seria potrzebuje remake'u?

Bądźmy szczerzy. Jak nie teraz to kiedy? Zmierzch i jemu podobne działa zniszczyły wizerunek wampira zastępując go kiczowatymi amantami błyszczącymi na słońcu. Fani wampirów potrzebują teraz bardziej niż kiedykolwiek znakomitych, charyzmatycznych, wampirzych antybohaterów. Właśnie Anty. Kain w końcu podróżuje w czasie i robi inne kosmiczne rzeczy by przejąć władzę nad światem. Czy naprawdę to jest mniej ciekawe od życiowych celów wampirów ze Zmierzchu i Czystej Krwi? Którzy najwyraźniej żyją setki lat tylko po to by podrywać kelnerki i jeszcze ludzie to w telewizji oglądają?

Niewątpliwie ogromną siłą tej serii jest fabuła. Długa i rozbudowana. Podróże w czasie, mroczne fantasy, inwazje mrocznych sił, mieszanka stylistyki fantasy i steampunk, pradawne bóstwa. To wszystko tu jest i układa się w spójną i logiczną całość. Legacy of Kain jest niezwykłym doświadczeniem nawet jeśli tylko oglądamy kolejne scenki przerywnikowe na Youtubie.

Kolejną zaletą są ciekawi przeciwnicy, zwłaszcza w Soul Reaver 1. Tam walczyliśmy z wampirami, które jak przystało na prawdziwe wampiry nie ginęły tylko dlatego, że je spoliczkujemy. Delikwenci umierali tylko od ognia, słońca, wody lub przebicia na wylot. No więc delikwenta trzeba było ogłuszyć, a potem... czerpać sadystyczną radość z podpalania ich, topienia, wystawiania na światło lub przebijania na wylot wielkimi dzidami. O tak, to była gra dla sadystów.



Ostatni powód to znakomita muzyka. Leagacy of Kain ma jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii gier komputerowych. Patetyczne, posępne utwory świetnie podkreślające ponury nastrój krainy w której dzieje się akcja gry. Nowa część mogłaby dostarczyć nam kolejnych fenomenalnych utworów. To by było coś.

Legacy of Kain - stara fabuła, nowa grafika i poprawione sterowanie. Czekam na to od lat by wreszcie móc cieszyć się wspaniałą historią bez potrzeby zastanawiania się jak ludzie kiedyś grali w coś równie topornego. Choć plotki na temat powrotu serii LOK co jakiś czas pojawiają się w internecie, to jednak nigdy nie zostają one potwierdzone, zaś samym panom z Crystal Dynamics najwyraźniej pasuje tworzenie kolejnych Tomb Raiderów. Pożyjemy zobaczymy. W kazdym razie czekam na chwalebny powrót prawdziwych wampirów.

Ps - pozdrawiam graczy, posiadających wczesne modele ps3, które miały wsteczną kompatybilność :)

Bonus tematyczny: remaki które wróciły chodź nikt się ich niespodziewał:

1 Tomb Raider: Legend
2 Shadow Warrior
3 Cannon Folder 3

poniedziałek, 18 listopada 2013

Niemiły obowiązek część pierwsza


Witajcie! W życiu każdego człowieka czasem zdarza się taki dzień gdy nasz piękny pokój zmienia się w niesympatyczny chlewik. Zakurzone meble, brudna podłoga, walające
się tu i tam śmieci. To z pewnością największy koszmar wielu z nas. Jak sobie z tym poradzić?
Pokoiki mają to do siebie, że bez względu na to jak bardzo byśmy chcieli, nie posprzątają
 się same, oj nie! Potrzebna im jest nasza fachowa pomoc!!! W pierwszym odcinku nauczymy się jak myć podłogi.


Przygotowanie
By poprawnie posprzątać nasz pokoik najpierw musimy się upewnić, że mamy wszystkie potrzebne do tego narzędzia. Najpierw musimy przygotować siebie. Koniecznie kupmy parę gumowych rękawiczek. Przed zakupem sprawdźmy rozmiar by uniknąć niemiłych rozczarowań!!! Gumowe rękawiczki zwykle są żółte, ale warto zadać sobie dodatkowy trud by kupić różowe, by nasze sprzątanie stało się weselsze! Drugim niezbędnym elementem jest fartuszek, który uchroni nasze ukochane ciuszki przed przypadkowym zabrudzeniem. W szczególności polecam fartuszki z „Hello Kitty”. Za każdym razem gdy zwątpimy w naszą szlachetną misję, ta śliczna i przesłodka kicia doda nam odwagi!!! Zabezpieczmy także nasze włosy, gumką i chustką by uchronić je przed kontaktem z groźnymi chemikaliami. Naszą efektywność poprawi wzorek w kwiatki lub wesołe misie!!!

Teraz zajmijmy się narzędziami do sprzątania. Pamiętajmy, że w zależności od tego
co chcemy posprzątać, potrzebujemy innych narzędzi i środków czystości. Do konserwacji podłogi potrzebujemy miotły szufelki, mopa, wyrzynaczki wiaderkowej wiaderka, oraz płynu do mycia podłóg. Przy zakupie każdej z tych rzeczy kierujmy się ceną. Pamiętajcie,
że tańszym płynem też umyjecie podłogę, lecz droższy ładniej pachnie i lepiej się pieni. Wybieraj produkty oznaczone słowem „balsam” lub „pielęgnacja rąk” gdyż zawierają
one mniej substancji, szkodliwych dla Twojej skóry. Sprzątanie jest bardzo ważne,
ale nie powinniście tego robić kosztem waszego zdrowia!!! Dlatego lepiej przy kasie zapłacić trochę więcej pieniążków, aby mieć pewność, że nie kupimy czegoś co mogłoby nam zaszkodzić.
Zamiatanie
Zacznij od pozamiatania podłogi. W tym celu chwyć miotłę, przejdź na koniec pokoju
i energicznymi ruchami „do siebie” staraj się wmieść wszystkie pyłki, brudy i śmieci
w centralną część pokoju. Kontynuuj wzdłuż wszystkich ścian aż uporasz się z całym pokojem. Teraz połóż na ziemi szufelkę i używając miotły wmieć wszystkie brudy na nią. Możesz to zrobić samodzielnie lub poprosić kogoś o przytrzymanie szufelki. Brudy wyrzuć do śmieci. Gdy już pozbędziesz się pyłków i brudów czas zabrać się za…

…Mycie!!!
Nalej do wiaderka wody, tak do połowy. Wlej zakrętkę płynu do podłóg uważając
by się nie pochlapać! Weź mopa. Zanurz go w wiaderku, następnie ostrożnie włóż
go do wyrzynaczki i delikatnie, aczkolwiek stanowczo dociśnij by pozbyć się nadmiaru wilgoci!!! Zachowaj pełną ostrożność!!! W tym momencie możesz uszkodzić wyrzynaczkę lub przewrócić wiaderko!!! Z mopem postępuj podobnie jak z miotłą. Różnica polega na tym, że co klika chwil musisz ponownie zanurzać mopa w wodzie z płynem, by nie rozmazywać brudu mopem. Po kilku chwilach podłoga powinna lśnić jaśniejącym blaskiem!!!


Po sprzątaniu
Teraz jest bardzo trudny moment. Po myciu podłoga jest mokra i bardzo podatna
na zabrudzenia! Do tego jest śliska!! Możesz się przewrócić!!! Po umyciu koniecznie wyjdź
z pokoju (zatrzyj wszystkie ślady). Musisz odczekać kilka minut, aż podłoga wyschnie. Możesz ten proces delikatnie przyspieszyć otwierając okno na oścież i drzwi. Po kilku minutach powinno już być sucho i czysto jak w bajce!!!
Wodę z wiaderka wylej, bo strasznie cuchnie. Umyj wiaderko wodą z płynem, wykonując koliste ruchy. Następnie wytrzyj je ściereczką i zostaw w łazience lub w schowku. Mopa opłucz wodą i zostaw do wyschnięcia w wiaderku. Rękawiczki i fartuszek schowaj
w bezpiecznym miejscu, przyda się następnym razem!!!


To by było na tyle. W kolejnym odcinku nauczymy się jak myć okienka!!! Do następnego razu misiaczki!!!

Bonusy 1/2/3


wtorek, 12 listopada 2013

Napisz to jeszcze raz Sapkowski

Cóż, obawiam się, że ze względu na swoje fanbojstwo nie będę umiał napisać rzetelnej i obiektywnej recenzji "Sezonu burz" Andrzeja Sapkowskiego. Wyrażę więc jedynie swoją prywatną, subiektywną opinię, a pisać będę z perspektywy fana cyklu. Jestem blogerem, wolno mi :D


Po premierze gry "Wiedźmin 2: Zabójcy królów" w internecie zaroiło się od plotek. Sapkowski rzekomo miał stwierdzić, że nie podoba mu się fabuła gry i że nie uznaje jej jako kanoniczny ciąg dalszy. Odważniejsi plotkarze nawet sięgali po zapewnienia, że autor napisze jedyny słuszny oraz oficjalny ciąg dalszy, który zmusi fanów do wyrzucenia z pamięci tego co poznali w grach. Po tak buńczucznych zapowiedziach dostaliśmy... prequel. Wydarzenia z najnowszej powieści mają miejsce na kilka miesięcy przed słynnym opowiadaniem "Wiedźmin". Co ciekawe autor chyba się trochę wstydził tego faktu, bo jednoznaczne wyjaśnienie, że wydarzenia z "Sezonu burz" są "przed", a nie "po" otrzymujemy dopiero na koniec książki. Wcześniej kontekst jest przedstawiony tak ogólnikowo, że każda hipoteza wydaje się prawdopodobna.

Skrócony przegląd zmian wizerunku Geralta: Okładka powieści 

Michał Żebrowski w filmie "Wiedźmin" z 2001 roku

Ewolucja wizerunku Geralta
Omawiana powieść tak pod względem koncepcyjnym jak i fabularnym  przypomina zbiory opowiadań "Miecz przeznaczenia" i "Ostatnie życzenie". W zasadzie nie ma jednego wątku, który spajał by całość (no może poza chęcią odzyskania utraconej własności). Geralt ponownie jest wędrowcem nieustannie wplątywanym w cudze intrygi i zmuszanym do robienie wielu rzeczy wbrew swej woli. Każdy z głównych wątków jest na swój sposób autonomiczny. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby zmienić kolejność rozdziałów i je lekko przeredagować to otrzymalibyśmy kilka opowiadań. Każde z nich miałoby na własność: wstęp, rozwinięcie, zakończenie, punkt kulminacyjny i swoje zwroty akcji.
Także w przeciwieństwie do "Sagi wiedźmińskiej" nie jest to historia wielkiej wojny z punktu widzenia jednostki ale kolejny kwartał z życia Wiedźmina (mniej więcej tyle trwa akcja powieści)
Sama książka to taki delikatny autoplagiat w stosunku do wcześniejszych części. Powracają stare i dobrze znane motywy. Są flirty z ponętnymi czarodziejkami, intrygi dworskie, polowania na potwory, dyskryminacja nieludzi i chyba ulubiony motyw Sapkowskiego - utrata mieczy. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to Geralt swój ikoniczny oręż posiadał chyba tylko w opowiadaniach i w dwóch pierwszych odcinkach sagi. Później autor uznał z jakiegoś powodu, że Geralt gubiący miecze jak parasolki w tramwaju. jest ciekawszą postacią.
Fabuła choć oparta na schematach znanych z wcześniejszych odcinków wciąga i wywołuje przyjemny syndrom: "jeszcze jedna strona, chcę wiedzieć co będzie dalej", co naturalnie uważam za wielką zaletę.

Komiks z lat 1993-1995

Jak zwykle zaletą powieści jest język Sapkowskiego i pewien ironiczny stosunek do fantasy jako gatunku. Tam gdzie inny autor wprowadziłby patos, pan Andrzej raczy nas groteską i kpiną. Uwaga o zniewieściałym czarodzieju jest niczym cios wymierzony w mędrców elfiej narodowości z "Władcy Pierścieni". Kobiety wojowniczki. W typowym fantasy, np w "Skyrimie" byłyby to seksowne aż do przesady, wyidealizowane lalki Barbie w wyprofilowanych płytowych zbrojach zakrywających tyle co dziurawe bikini. U Sapkowskiego kobiety wojowniczki są umięśnione niczym Mariusz Pudzianowski, mają łyse głowy i namiętnie pierdzą po diecie złożonej z grochu, fasoli i kapusty. Takich "smaczków" jest tu więcej, jest się z czego pośmiać.

Gra "Wiedźmin" z 2007 roku

Jedną z poważniejszych wad "Sezonu burz" jest brak nowości i pewna wtórność. Wszystko już było. Sama powieść nie jest jakoś bardzo zaskakująca, a świadomość, że to prequel sprawia, że intryga jest jakby mniej pasjonująca i emocjonująca. Gdy ktoś straszy Geralta odłożoną w czasie zemstą, my już wiemy, że swej groźby nie spełni, chyba, że akurat nie czytaliśmy/nie pamiętamy wcześniejszych odsłon. Kolejną przywarą jest niezbyt ciekawe zakończenie. Przedostatni rozdział jest dopisany trochę na siłę tylko po to by połączyć tegoroczną publikację z opowiadaniem "Wiedźmin". Niby wszystko się kończy ale brakuje w tym jakiejś kropki nad i, jest za to niedosyt.

Gra Wiedźmin 2 z 2011 roku 

Być może jestem uprzedzony. Książkę mimo jej wad czyta się przyjemnie. Dawno już nic mnie tak nie wciągnęło. Jednak to nie jest to co chciałem przeczytać. Parafrazując jedną z postaci: "Ale ja chciałbym wiedzieć więcej! O Yennefer. O Ciri. O tym jak naprawdę się skończyła tamta historia" Odnoszę wrażenie, że autor postanowił pójść na łatwiznę. Tworząc "jedyną słuszną kontynuację" musiałby rywalizować z scenarzystami gry. Fani musieliby wybrać, które zakończenie podoba im się bardziej. Sapkowski by wygrać taką rywalizację musiałby napisać coś naprawdę dobrego, a to rodzi ogromną presję. Wybierając utartą ścieżkę prequelu, zdecydował się na bezpieczny powrót do konwencji, która fani wspominają z rozrzewnieniem. Nie chodzi tu więc o "co", ale "jak". Tym, którym nie podobała się nazbyt patetyczna fabuła sagi, spodoba się skromniejsza wymowa "Sezonu burz", gdzie Geralt niczym w "Ostatnim życzeniu" wędruje od awantury do awantury bez wyraźnego celu, za to z refleksją nad otaczającym go światem.
Mam też zastrzeżenia do samej koncepcji prequelu, który tak naprawdę mało wnosi. To po prostu jeszcze jedna opowieść o Geralcie, takim jakiego pamiętamy z opowiadań. Czyż nie byłby to ciekawszy prequel gdyby pokazano w nim młodość Geralta? Jego pierwszy rok jako pogromca potworów? Jego pierwsze walki z potworami itd? "Sezon burz" nie poszerza naszej wiedzy i naszego wyobrażenia o postaci. To dokładnie taki sam Geralt jak w wcześniejszych książkach.

A tak Geralt ma wyglądać w 2014 roku

Nie umiem jednoznacznie ocenić najnowszej powieści Andrzeja Sapkowskiego. Cieszę się z nowej historii. Z kolejnej książki o jednym z ciekawszych bohterów literackich ostatnich lat. Jednak wolałbym kontynuację. Wolałbym by było tam więcej o Yennefer i Ciri. Wolałbym szumny powrót Białego Wilka od skromnego prequela.
Mimo wad. Polecam książkę fanom, a także tym, którzy nigdy wcześneij Wiedźmina nie czytali. "Sezon burz" ma w sobie wszystko to za co polubiliśmy Geralta i samego Sapkowskiego. Opis mało optymistyczny bo to powtórka z rozrywki, a nie wielki i oczekiwany powrót.



Bis i epilog
Tak by wyglądał Geralt gdyby jego gra wyszła w 1997 roku 

Po lekturze wypada zadać pytanie co dalej? Liczyłem bardzo, że "Sezon Burz" rozpocznie nową sagę. Na to jednak się nie zanosi. Jednak Epilog przenosi nas do roku 1373. 105 lat po śmierci Geralta. W epilogu pojawia się tajemniczy białowłosy wiedźmin, posługujący się nowym znakiem i innym stylem walki (dwa miecze naraz). Czyżby zapowiedź nowej sagi osadzonej w innych realiach ze zmienionym bohaterem? Prawdę mówiąc - nie mam nic przeciwko. Takie zmiany mogłyby wnieść powiew świeżości do serii, która wyraźnie zaczyna się już powtarzać. Mam jednak wątpliwości. Nowy tajemniczy Wiedźmin wygląda podobnie jak stary, jest gadatliwy niemal tak samo jak Jaskier i też używa mieczy. Niby jest kimś nowym, ale już wydaje się bardzo znajomym. A realia? Czy 100 lat naprawdę robią taką różnicę w zacofanym średniowieczu? Jestem ciekaw co z tego wyjdzie i kibicuję Sapkowskiemu, ale uważam, że autor powinien pójść na całość. Może przenieść akcję do XIX wieku? Wzorem gry Arcanum położyć większy nacisk na konflikt magii i przemysłu. Stworzyć wiedźmina, który ma srebrny miecz na potwory i rewolwer na ludzi? Zaproponowana zmiana przywodzi mi na myśl Devil May Cry 4 - niby zmieniono tam bohatera, ale jednego gościa z mieczem i białymi włosami i złośliwym poczuciem humoru, zastąpiono innym białowłosym młodzianem z mieczem i ciętym poczuciem humoru. Jak już zmieniać to diametralnie. Półśrodki nikomu nie służą.

Bonusy
1/2/3

niedziela, 10 listopada 2013

Nienawiść do błędów



Ach, czymże by był Blog Marudy bez marudzenia. Tak to będzie tekst baaaardzo marudny, jednakowoż wszystko postaram się jakoś uzaadnić by nie wyjść na Smerfa Marudę. Zaczynamy!!!

Tekst napisałem pod wpływem nierecenzji gry "Call of Duty: Ghosts", która ukazała się na portalu "cdaction.pl". Jej autor zamiast klasycznej recenzji, popełnił dzienniczek swoich niemiłych doświadczeń z najnowszą produkcją Infinity Ward. W skrócie. Miał z grą liczne problemy techniczne, z którymi dzielnie walczył, ale w końcu odpuścił i napisał jedną wielką przestrogę dla każdego, kto chciałby w "Duchy" zagrać. Przekaz jest jasny. Jeśli cenisz sobie własne nerwy, kup grę na inną platformę lub nie graj wcale.  


Trupia czacha, to kara dla m.in. tych, którzy nie mają 6 GB RAM-u choć w internecie plotkują, że gra korzysta tylko z 2 GB... 


Moje refleksje po przeczytaniu artykułu? Po pierwsze, czemu dopiero teraz? Odnotowuję problemy z pecetowymi wersjami "CoD-a" co najmniej od czasów "Black Ops". Tamta gra była praktycznie niegrywalna. Mimo iż mój komputer spełniaj wymagania gry i tak działała ona tragicznie. Spadki płynności, długie wczytywanie poziomów i ostatnia misja, która wcale nie chciała się wczytać. Tak to wyglądało na moim stacjonarnym PC. Na laptopie gra w ogóle się nie uruchomiała, mimo, że wydane rok wcześniej "Modern Warfare 2" działało bez zarzutu. 

Podstawowym problemem grania na PC jest kompatybilność, czy może raczej jej brak.

Kupując grę na konsolę mamy 100% pewności, że gra zadziała na naszym sprzęcie. No chyba, że akurat trafiła nam się zarysowana płyta, albo konsola się zepsuła. Na PC nie mamy takiej pewności. Na PC wszystko może się zdarzyć. Może po prostu miałem pecha, ale sytuację, w których jakiejś gry nie mogłem u siebie uruchomić zdarzały mi się zdecydowanie za często. Przy czym fora internetowe nie zawsze służyły pomocą. Przywołując Crossa z cdaction.pl, rzeczywiście zbyt wiele osób na prośbę o pomoc odpowiada: "mi chodzi wszystko dobrze, pewnie po prostu nie umiesz korzystać z komputera". W czasach gdy używałem Visty to jeszcze słyszałem: "masz zjebany system". Co ciekawe zwykle się okazywało, że problem wcale nie leżał w systemie, zbyt często niesłusznie pomiatanym w całym internecie. 

A to nie taki sterownik, a to nie ten system, a to brzydka karta graficzna, a to wieje w Ułan Bator. Z grami na PC jest zawsze coś. Najgłupszą rzecz jaką można zrobić to odpalić jakąś grę z okresu 1997-2005 na win 7 lub win 8. Szansa na porażkę jest ogromna. Ostatnio mocno się zdziwiłem gdy współpracy odmówiła mi gra "The Chronicles of Riddic: Assalut on Dark Athena". Na Viście działało. Na Win 7 i Win 8 nawet się nie uruchomia. Czemu? Czasem łatwiej jest uruchomić jakąś gierkę z DOS-a czy nawet z PSX-a, co jest kuriozalne i naprawdę głupie. O całkowitym rzuceniu grania na PC w cholerę, zacząłem poważnie myśleć po aferze z "Alpha Protocol". Wersji PC nie mogłem uruchomić. Próbowałem na dwóch różnych komputerach i zawsze bez rezultatu. Problem leżał w systemie aktywacji sieciowej, który z powodów, które nie rozumiem, usilnie nie chciał się połączyć z serwerem aktywacyjnym, wmawiając mi przy tym, że pewnie mam jakiś problem z internetem. Inne gry działają, ta nawet nie chce się aktywować, ale to ja mam problem i drewniany komputer. Po kilku próbach w końcu się poddałem i kupiłem wersję na PS3. Nie miałem z nią żadnych problemów.


O to początek i koniec mojej przygody z pecetową wersją Alpha Protocol. Tylko tyle mi się udało zdziałać po scrackowaniu oryginalnej gry. Na szczęście miałem konsolę. 

Wielokrotnie mnie to zastanawiało. Na konsoli po prostu wkładasz płytę i grasz. Czasem trzeba coś zainstalować, albo aktualizację pobrać, ale zwykle trwa to krócej niż na PC. Jeśli nie chcesz się bawić w instalowanie łatek, zawsze możesz po prostu odłączyć konsole od internetu. Też zadziała. Czy na PC to poskutkuje? Raczej nie, bo wiele tytułów wymaga stałego połączenia z internetem, jak Diablo 3 czy "SimCity 5". Kolejna rzecz, której nie znoszę to zmuszanie pecetowców do zakładania miliona kont, tylko po to by móc uruchomić grę. Niechlubny przykład "GTA IV" - by grać trzeba mieć konto na Steam-ie, "Rockstar Social Club" i "Gay... Games for Windows" którego nienawidzę najbardziej ze wszystkich. Jedna gra, trzy konta. Zapomnij jedno hasło i już nie pograsz. Miłej zabawy. 


Przeklinam dzień, w którym to "cudo" powstało. I przeklinam Cie Microsyfie za brak pecetowej wersji Halo 3 i 4, buraki jedne. 

Słodka też jest polityka "always online" stosowana chociażby w Diablo 3. Mimo marketingowej ściemy o tym ile się z tym wiąże korzyści to oczywiście zwykły DRM, który ma utrudnić życie piratom. Tylko tyle. Co to oznacza dla ludzi, którzy kupili grę legalnie? Jeśli z jakiegoś powodu nagle internet przestanie Ci działać, to możesz o graniu zapomnieć. Wprost uwielbiam jak wydawcy gry tak bardzo uatrakcyjniają moje życie i to jeszcze za moje pieniądze. 

Oczywiście wiele z tych niedogodności dotyka tylko legalnych użytkowników. Piraci używają cracków i grają bez przeszkód.




Najtrudniejszy boss Diablo 3? Błąd 37 oczywiście 

Do tych problemów dochodzą jeszcze częste problemy z płynnością animacji na PC i optymalizacją. Naprawdę kuriozalne rzeczy się dzieją w niektórych nowych gier, które przycinają bez względu na to czy się je odpala w rozdzielczości 1920 x 1200 czy 800 x 600. Tak naprawdę dopiero na konsoli odkryłem co znaczy 60 klatek na sekundę, nawet w trybie wieloosobowym.

Nim skończę chcę jeszcze coś wyjaśnić. Nie reklamuję konsol. Nie hejtuję pecetów (no może trochę). Raczej opisuje własne doświadczenia w kontekście artykuły przeczytanego na jednej ze stron. Opisuję i pytam dlaczego?! Dlaczego granie na PC musi być, chwilami tak irytujące? Dlaczego tak często trzeba korzystać ze "Steam-a" i jego podobnych programików? Czemu trzeba się użerać ze sterownikami, kontami, złym kodem itp? Czemu tak wielu wydawcom, nie tylko Activision, zależy tylko na pieniądzach, a na zadowoleniu klientów już nie?









Jeśli te i inne obrazki Cię nie przerażają, oczywiście nadal możesz grać na PC. Oby ta zaraz nie przeniosła się na konsole...

Bonusy:

1/2/3/4/5/6

wtorek, 5 listopada 2013

Coś nowego, coś starego i coś pożyczonego

Muszę ćwiczyć krótką formę. Zapisałem się do portalu gdzie teksty na 8 tys. znaków (mój ulubiony format) nie są mile widziane. Tak więc kawa, tęczą na poprawę natchnienia i jedziemy.


Dzizas jaka ładna piosenka, dobrze, że kupiłem w Biedrze chusteczki. Do wycierania łez oczywiście :D 

Netoperek: Młodzieńcze Lata 


W roli "czegoś nowego" wystąpi "Batman Arkham Origins". Na konsolę PS3 żeby nie było.
Byłem nastawiony sceptycznie do tej gry. To już trzecia część serii Arkham. Jednak tym razem od innych twórców (od WB Games Montreal, wcześniejsze były od Rocksteady) i na dodatek o początkach kariery Człowieka-Nietoperza. 
Batman działa w Gotham dwa lata i już go nikt nie lubi. Ani gangi ani policja ani nawet część obywateli. Co gorsza mafioso o ksywce Czarna Maska wynajmuje ośmiu zbirów by Ci zabili Batmana. Mają na to jedną, wigilijną noc. Zaczyna się polowanie. 
Mój sceptycyzm brał się z tego, że zawsze jakoś bardziej mnie ciekawiły dalsze losy Człowieka-Nietoperza, zaś wątek początku jego kariery był wałkowany często w wielu filmach i komiksach i nie widziałem sensu powrotu do tej konwencji. Myliłem się. 


Konwencja jest dobra, choćby ze względu na świetny klimat zaszczucia. Na Batmana oprócz 8 siepaczy poluję jeszcze kilku innych degeneratów, policja (Jim Gordon, tak TEN Gordon, chce go wsadzić do paki, zanim zbiry Maski nabiją go na pal no i przy okazji chce go postawić przed sądem) oraz skorumpowana jednostka SWAT, którym marzy się nagroda za głowę Netoperka. To jeszcze nie są czasy gdy Bruce mógł liczyć na Ligę Sprawiedliwych, czy pomocników pokroju Robina albo Nightwinga. Walka jest nierówna, bandyci są zdeterminowani i w zasadzie pierwszy raz w serii "Arkham" jesteśmy zwierzyną, a nie łowcą. Jednak logo i peleryna do czegoś zobowiązują. Jesteśmy zwierzyną w stylu "Apocalypto". Z bandytami walczymy pięścią i gadżetem, a spotkania z zabójcami (poza początkowymi, lekko niedorzecznymi tutorialami) to emocjonujące walki z bossem. Dużo trudniejsze i bardziej satysfakcjonujące niż w poprzednich częściach. No może poza walką z Deathstroke-iem, gdzie miałem wrażenie, że niektórych jego ciosów zwyczajnie nie da się skontrować, w celu sztucznego podniesienia poprzeczki graczom. Gość czituje wyprowadzając ataki nie do zablokowania, a potem nam jeszcze mówi: "To była honorowa walka". Jak grasz w karty Slade to też honorowo chowasz asa w rękawie? 


Od strony zawartości gra zmusza nas do łapania się za głowę i pytania siebie: "kiedy ja to zrobię?". Poza fabułą są tu jeszcze zadania poboczne w ramach których udaremniamy przestępstwa, rozwiązujemy zagadki kryminalne, łapiemy przestępców, rozwiązujemy zagadki Enigmy, kończymy wielopoziomowe próby, przechodzimy tryb wyzwań i jeszcze gramy w multi. 
Śledztwa są najciekawszą nowością, lekko inspirowaną misjami z Deadshot'em z "Arkham City". Niczym w CSI skanujemy miejsce zbrodni, szukamy śladów, badamy tropy, dowody itd. Śledztwa są uproszczone, bo wiele rzeczy robi za nas komputer, a komentarze Batmana praktycznie rozwiązują za nas sprawę, ale przynajmniej można się pobawić w detektywa. Miła odmiana od bicia ludzi. 
Sporą zaletą jest też przywołanie mniej popularnych przeciwników Netoperka. Przyznam szczerze, że mnie już nudzi schemat Joker-Pingwin-Dwie Twarze i chciałbym innych wrogów. Tu dostaję Slade-a Wilsona, Deadshot-a Copperhead, Shive, Anarchistę, Kapelusznika i paru innych. Mam mieszane uczucia co do pojawienia się Jokera. Nie sposób go nie lubić ale w uniwersum Batmana pojawia się tak często, że stronami z komiksów z jego udziałem można tapetować ściany. Wiecie - liczy się urozmaicenie tak?  Nie da się go osiągnąć spamując odbiorców ciągle tym samym kolesiem. 
Szkoda, że nie dali Trującego Bluszcza i Harley Quinn. Me serce płacze. 

I tu urwę. Nie przeszedłem dużo. Nie chce wyciągać pochopnych wniosków. Jak przejdę to napiszę coś osobnego. 

Coś starego 

W tej roli "Ghost Recon: Future Soldier".  Cóż kupiłem bo była przecena. Jednak nie żałuję. Lubię takie klimaty. Superkomandosi, nowoczesne technologie, profesjonalne akcje. Brzmi jak dzieciństwo: 


Gra jest sympatyczna. Trochę tu skradanki, trochę strzelania. Jako fetyszysta broni palnej doceniam opcję modyfikowania broni. Opcje te idą tak daleko, że z karabinu szturmowego da się zrobić snajperkę. To tylko kwestia podmiany lufy, celownika i ciśnienia gazu. Tak nawet to można regulować!!! Jeeeeeeej.


Strzela się przyjemnie. Broń ma spory odrzut więc jest iluzja realizmu i musimy uważnie celować. Zarówno agresywne, jak i skryte podejście daje satysfakcję. Problematyczne są tylko niektóre gadżety. Choćby niewidzialność. Niby bohater ma czapkę-niewidkę ale szybko się okazuje, że wrogowie mogą nas zauważyć, nawet jak jesteśmy daleko i się nie poruszamy. Wadliwa ta niewidzialność, pewnie chiński bubel. 


Misje są nawet efektowne, są wybuchy, jest szpanerskie skradanie się. Są satysfakcjonujące akcje polegające na równoczesnym zdjęciu czterech wrogich żołnierzy snajperskimi strzałami. Jest sympatycznie. 
Fabuła jest głupia i mało interesująca, więc nawet nie będę o niej pisał. 
Cóż - pograłem bardzo krótko. Jak na razie wrażenia raczej na plus. Zobaczymy co twórcy mi pokażą w późniejszych misjach. 

Coś pożyczonego 

"Injustice: Gods among us". Serdeczne podziękowania dla zaprzyjaźnionej blogerki, która mi poleciła to cudo!!! Pozdrawiam :) 

Początkowo obawiałem się tej gry. Opinie znajomych były na nie. Recenzję były chłodne. Wszystko mi mówiło: "nie graj w to". 

Czasem nie warto czytać recenzji. 

Podoba mi się to jak bardzo nerdowska jest ta gra. Ponad 20 postaci (kilku nowych dojdzie w ramach DLC). Każda to znane z DC comics indywiduum, tak dobre jak i złe. "Giki" z pewnością zauważą, że superatak Bane'a to słynne "łamanie Batmana" z serii komiksów "Knightfall". Jeden z ciosów Deathstroke-a nazywa się "Terminator" - taki przydomek miał ten bohater w starych komiksach. Batman nokautuje wrogów tak jak Bane'a w "Arkham Asylum". Tego typu szczegóły tworzą fajny klimat. 

Same starcia są efektowne i szybkie. Superciosy są widowiskowe. Można używać elementów otoczenia. Postacie wydają się być zbalansowane, choć mam zastrzeżenia co do bohaterów używających broni palnej - trochę tu za łatwo wygrać pojedynek po prostu strzelając do gościa z daleka. Także jednym postaciom ciosy wyraźnie się "kleją" w comba, a u innych trzeba się postarać bardziej, ale to już kwestia indywidualnych preferencji i wyuczenia się sterowania. 
Ze wszystkich trzech gier w Injustice grałem najkrócej lecz bawiłem się świetnie. Dobra, szybka bijatyka. Podobny styl do Mortal Kombat 9 jest gwarancją niezłej zabawy, a obecność znanych postaci komiksowych ucieszy każdego fana DC. Osoby słabo obeznane z komiksami też się mogą pobawić - choćby po to by przez te 5 minut poczuć się jak Superman :D


To był taki mały eksperyment - zwykle piszę dłużej o jednym zagadnieniu, teraz opisałem trzy, ale w formie lekko skrótowej. Dajcie znać w komentarzach czy wam się podoba. 


Bonus:

1/2/3/4/5/6


niedziela, 27 października 2013

Chemik, łucznik i magiczna pralka

Odkryłem ostatnio, nie bez satysfakcji, że diagnozuję u siebie pewne objawy pracoholizmu. Nie zrozumcie mnie źle. Nadal jestem leniem. Nadal wolę oglądać głupie seriale i grać w jeszcze głupsze gry niż robić coś produktywnego. Taki styl. Taki urok studenckiego życia. Zauważyłem jednak, że tzw. "opierdalanie się", które to swoją drogą ktoś inny nazwał by "wypoczywaniem" budzi we mnie poczucie winy. Na przykład dzisiaj zrobiłem sobie dzień z serialami. Na tapetę poszło "Breaking Bad", które kończę oraz "Arrow", któremu to postanowiłem dać drugą szansę po tym jak kilka miesięcy temu śmiertelnie mnie zanudził pierwszy odcinek.
Ale wracając do tematu. Poczucie winy. No więc oglądam odcinek za odcinkiem i zastanawiam się: "Czemu ja nic nie robię? Czemu nie uczę się, nie robię jakiś referatów, prezentacji, cudów tylko oglądam serial? Czemu chociaż nie gram w grę?". No więc poczucie winy zmusiło mnie do znalezienia sobie innego zajęcia. Tak więc poszedłem zrobić pranie. Ale to nie wystarczy. De facto to pralka pierze, a ja nadal oglądam jak facet w zielonej kurtce bije ludzi po głowach łukiem. Aż tak zaawansowany nie jestem by się uczyć (No co? Dopiero październik!!!) to postanowiłem chociaż coś napisać. Iluzja pracy jest, więc jest dobrze. 

Przyjrzyjmy się więc temu co mi ostatnio kradnie czas: 

"Arrow" 


Nie wiem czy już o tym wspominałem, ale lubię superbohaterów. Zwłaszcza tych, którzy nie mają żadnych mocy, a brak latania czy też laserów w oczach muszą sobie wynagradzać technologią i inteligencją. Do tej kategorii należy mój ulubiony Batman, a także jego sobowtór Green Arrow. Słowo na s pojawiło się tu nieprzypadkowo, bo ogólna koncepcja GA jest w całości zerżnięta z Człowieka Nietoperza. Utrata rodzica, obietnica ratowania miasta. Dodatkowo współpraca z policją (znajomy motyw z reflektorem wyświetlającym znak na niebie - tak się kiedyś umawiało na randki, a nie smartphone i facebook!) bogactwo głównego bohatera (widać twórcy złotej i srebrnej ery komiksu podobnie jak Antyczni uważali, że nikogo nie interesują losy zwykłych ludzi więc, w starożytności heros musiał być królem, a w latach 30-70 - milionerem), czy nawet pomysł na przemieszczanie się lansowehikułami - kto by chciał jeździć zwykłym fordem jak można Arrowcar-em, Arrowboat-em lub Arrowplane-em i jednocześnie przybić piątkę koledze z Gotham. 

Serial "Arrow", zaczyna się w chwili gdy Olivier Queen po 5 latach spędzonych na "bezludnej" wyspie wraca do cywilizacji, z zamiarem zlikwidowania przestępczości w mieście Starlight City. Jako, że niniejszy tasiemiec był już tworzony w czasach kryzysu gospodarczego, Queen bierze na cel głównie przedstawicieli finansjery - nieuczciwych bankierów, złowrogich prezesów wielkich korporacji itp. Niby biznesmeni już kiedyś byli czarnymi charakterami w komiksach, ale tam, zwykle albo pociągali za sznurki z ukrycia, albo byli jedynie zamieszani w intrygę obmyśloną i wprowadzoną w życie przez kogoś innego. Tu Green Arrow początkowo w ogóle nie jest zainteresowany walką z pospolitymi rabusiami, co jest znaczące i charakterystyczne dla naszych czasów - dziś znacznie częściej przestępstw dopuszczają się panowie w białych kołnierzykach - rabusie banków, są rzadkością. Cieszy mnie, ze ten trend ma swoje odzwierciedlenie w serialu - nadaje mu autentyzmu i komentuje rzeczywistość - to lubię w kulturze. 
Jak mogłeś założyć na Sylwestra dokładnie takie same ciuchy jak JA!?!?!?!?!
Sam serial zaś - mam mieszane uczucia. Pierwsze odcinki są po prostu nudne. Ta prawda jest dość smutna, ale tak niestety wygląda rzeczywistość. Śledząc perypetie superbohaterów, bardziej nas interesuje kostium niż osoba, która go nosi. Chcemy widzieć jak ładnie ubrany heros bije złych ludzi w baletowym stylu. "Arrow" próbuje przełamać ten trend, więc częściej na ekranie widzimy Queena w garniturze niż zielonym ubranku roboczym. Jakie ma to konsekwencje dla fabuły? Oglądami Oliviera, mającego sercowe problemy, zmagającego się z przymusem okłamywania rodziny, walczącego z gliniarzem, który domyśla się, że nasz bohater może być zakapturzonym mścicielem, którego szuka całe miasto. Sceny, w których Queen faktycznie z kimś walczy są rzadsze niż w większości komiksowych produkcjach. Niby fajnie, że film buduje postać, że pokazuje jego rozterki wewnętrzne. To że ukrywanie swojego alter ego nie jest wcale takie łątwe i wymaga pewnych wyrzeczeń, bla bla bla, ja chcę walki, chcę Green Arrowa, strzelającego z łuku to złych bandytów. Jak będę chciał dramat obyczajowy to sobie taki znajdę. 

 Jakby ktoś był ciekaw

To pierwszy problem "A", drugi to syndrom "Mody na sukces". Wszyscy tu są bogaci, jadają w wykwintnych restauracjach, bawią się w eleganckich klubach, piją drogi alkohol, noszą garnitury, kosztujące więcej niż nie jedna pensja. To całe bogactwo wylewające się z ekranu przy każdej okazji. No ja rozumiem, że rodzina Queena jest bogata i nie dziwię się, że ma on bogatych przyjaciół. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądając "Arrow" chwilami miałem wrażenie, że zaraz na wizji pojawi się pewien raper, i zacznie skandować: "stupid poor people, stupid poor people". Chyba już kiedyś pisałem o tym, że chciałbym zobaczyć serial o biednych ludziach, którzy mimo braku kasy i drogich rzeczy jakoś sobie radzą w rzeczywistości zatrutej jadem konsumpcjonizmu. A pomyśleć, że w komiksach z lat 70. Green Arrow stracił hajs, stał się biedny i jako taki zaczął walczyć z nierównościami społecznymi co uczyniło go bohaterem klasy robotniczej. Może w kolejnych sezonach? 


I jeszcze ten kult młodości z którym ktoś tu przegiął. Matka głównego bohatera wygląda na młodszą niż 15-letnie matki. Ojciec jednej z postaci pobocznych wygląda jak rówieśnik swojego syna. Come on! Co to "In time"? Ludzie starzeją się do 25 roku życia i później już nie? 



Na razie daruję sobie dalsze opisy. Mam za sobą raptem 7 odcinków. "Arrow" jest chwilami nudnawe, chwilami irytujące, ale ma potencjał, może kolejne odcinki będą lepsze? Zobaczymy. 

Braking Bad 

Wielki hit telewizji. Wielu o nim mówi, wielu go chwali. W opinii znajomych najlepszy serial wszechczasów. A w mojej? 


Chyba największą siłą serialu jest umiejętne operowanie cliffhangerami i teaserami. Niemal każdy odcinek zaczyna się jakąś małokonkretną scenką prezentującą jakiś urywek większej sceny, zwykle bez kontekstu. Pluszowy miś w basenie, podziurawiony samochód, kosztowna ozdoba znaleziona w błocie. Wiecie takie drobiazgi, które wydają się ważne ale nie wiadomo co oznaczają. Taka gra z widzem może trwać nawet cały sezon, gdzie za każdym razem dodany zostanie nowy szczegół. A gdy już widz zaczyna się czegoś domyślać, nagle twórcy dadzą nam prztyczka w nos i porążą prądem: źleeeeeeeeee!!!!!111 chodziło o coś zupełnie innego. To sprawia iż wracałem do oglądania, ciagle ciekaw co tym razem się wydarzy. Sam zaś serial przynajmniej z początku ma lubiany przez moją osobę wątek biedy i dość poważne oskarżenie USA o gówniany system pomocy opieki zdrowotnej i socjalnej . O to Walter White jest tak biedny (mimo, że wykształcony i zatrudniony w dwóch placówkach), że aby opłacić swoje leczenie musi sprzedawać narkotyki. Piękne. Czekam na polską wersję serialu w naszych realiach. Też może być fajnie

Walter ewoluuje przez serial. Początkowo jest po prostu pierdołą z kompleksem niższości. Okoliczności rzucają go jednak w sytuacje ekstremalne. Narastająca frustracja, stopniowo uwalniana w kluczowych momentach czyni z niego osobą o silnym charakterze, który w razie kłopotów potrafi uratować się manipulacją, inteligencją, bądź siłą. Gniew i pragnienie władzy w późniejszych sezonach odbierają mu skrupuły, zmieniając go w potwora - takiego jakich obawiał się na początku serialu. To jednak co mi się podoba w tym dziele to naprawdę sensowne pokazanie genezy zła. Walter zostaje bezwzględnym narkotykowym graczem z powodów, które potrafimy zrozumieć. Większość decyzji o tym czy zabić, podejmuje na podstawie strachu, strachu, że jeśli nie pociągnie za spust w pierwszy to sam zginie, Czyż to nie strach jest ojcem największych zbrodni? Lęk przed własną śmiercią, utratą pozycji, wyjściem na jaw wcześniejszych zbrodni? Walter budzi sympatię nadal, także wtedy gdy już świadomy tego czym się stał przejmuje inicjatywę. Już nie czuję się jak pierdoła, ale jak prawdziwy gracz, który potrafi oddać cios i zabić z zimną krwią każdego kto mu zagroził. 
Serial niestety ma też wady. Okazjonalne zdarzają się dłużyzny. Niektóre wątki są sztucznie przeciągane. Gdy ktoś proponuje Walterowi duże pieniądze za swoje usługi, my już wiemy, że się zgodzi, ale Walter przeciąga sprawę, próbuję odejść, nie chce się zgodzić. Trwa to kilka odcinków. "Gotuj wreszcie!" - Krzyczałem do ekranu, a Walter nie słuchał. Gdy dwa odcinki później się zgodził, nie byłem zaskoczony. 


Nudne są też watki małżeńskie. Skylar - żona Waltera jest irytująca na tylu płaszczyznach, że chyba napiszę o tym coś osobnego. Przekomarzania się wkurzonych małżonków trwają wiele odcinków, finał jest do przewidzenia, a oglądając czułem się jak na seansie "M jak miłość" bez cenzury. Ble.

Jest też Hank - jeden z moich faworytów. Ostry, dobry gliniarz, z niewybrednym poczuciem humoru i silnym charakterem. Strzela dobrze, przesłuchuje brutalnie, ma nosa do spraw. Taki "Brudny Harry" ale w wersji XXXL i to również mi się podoba. Gość łamie stereotypy to jest dobre. Ile razy można oglądać w serialu "sympatycznych grubasków". Ten jest wredny, a wielki brzuch w niczym mu nie przeszkadza. Jest stylem życia, a nie chorobą przenoszoną drogą wzrokową i dobrze bo otyli też potrzebują bohaterów i ludzi z którymi mogą się identyfikować. 


Wątki miłosne (niestety, nawet tu) w moim odczuciu są słabe i na siłę. Podryw na "mam wielki telewizor i dużo kanałów" jest tak słaby, że do dziś nie wierzę, jak ktoś mógłby się na to złapać (proszę w komentarzu podawać swoje numery - osoby, na które by to zadziałało). 

No i deser - Sceny wyrzutów sumienia. Są tak złośliwe i tak prawdziwe. Jeden szczegół wystarczy by bohater przypomniał sobie o jakiejś swojej winie. To zbliżenie na twarz. Też żal - ukrywany, ale jednak widoczny i tak świetnie zagrany przez Bryana Cranstona. Z jakiegoś powodu bardzo lubię tak budowane charaktery. Bohater obciążony poczuciem winy, trawiony od wewnątrz przez żal, który sam siebie upewnia, że postąpił słusznie, choć wie, że wcale nie, że okłamuję wszystkich wokół i samego siebie. Bardzo dobre 


BB - polecam, to dobry serial. Co prawda sezon trzeci ma żółwie tempo (początek), a czwarty rozpędza się z wdziękiem autobusu PKS, na wzniesieniu, ale pewnie i tak obejrzę. To jest magia tego dzieła - chwilami jest nudno. Pokazywane wydarzenia nie zawsze są ciekawe, ale napięcie jakie mu towarzyszy wynagradza to. Prawdziwy serial powstaje w głowach widzów - jest budowany na domysłach, urywkach, interpretacjach różnych nieistotnych szczegółów. Polecam.
  
PS. - Pranie o którym wspominałem na początku tekstu niespecjalnie się udało. Część rzeczy muszę wyprać drugi raz. Zygmuncie Chajzer!!! Gdzie jesteś gdy ciuchy się nie dopierają? 

Bonusy

Dziś będzie tematycznie a co. 

1 2 3 4