wtorek, 25 listopada 2014

Duch przemijającej generacji

Źródło

Call of Duty, to prawdziwy branżowy fenomen. W czasach kultowej dwójki, była to najbardziej cool marka wszech czasów. Dziś postrzegana jest, jako obciach. Są nawet głosy, że CoD to, growy odpowiednik disco polo. I jeszcze jedno podobieństwo między grą, a wspomnianą muzyką. Niby nikt nie lubi Call of Duty, a i tak ten tytuł sprzedaje się w milionach egzemplarzy.

Call of Duty: Ghosts to solidny dowód na to, że ekipie Infinity Ward kończą się pomysły. Kreatywności nie starczyło nawet na oryginalny podtytuł.




Trochę Homefront'a i szczyptę Fallout'a 


Gra przedstawia nam postapokaliptyczną wizję USA. Widzieliśmy to nieraz, ale nigdy w Call of Duty. Opowieść bardziej skupia się na postaciach, co jest dużą zaletą. Niestety, historia grupki ocalałych dość szybki idzie w odstawkę na rzecz ogranego motywu z wielką wojną i tajnymi operacjami. Losy bohaterów, które początkowo były interesujące nie zostały ciekawie rozwinięte. Nurtujący czarny charakter okazał się roszczeniowym bucem, a całość kończy frustrujący cliffhanger. Tam, gdzie mogłaby pojawić się dobra psychologia postaci, wklejono kolejne wybuchy. Kampania dla pojedynczego gracza ma niewiele zapadających w pamięć momentów. Nawet popisowe misje w kosmosie szybko się nudzą.

Na zachodzie bez zmian


Call of Duty: Ghosts, działa według tego samego schematu co jedynka z 2003 roku. Biegniemy od gwiazdki do gwiazdki, po drodze zabijamy wszystko, co się rusza i oglądamy skryptowane animacje. Model strzelania jest uproszczony, lecz satysfakcjonujący.
Do gry wprowadzono nowe mechaniki, lecz każda z nich pełni minimalną rolę. Ciekawy motyw z bitwą w kosmosie został zredukowany do dwóch misji. Przed premierą dużo mówiło się o roli psa w drużynie. W którymś zadaniu sterujemy nim. Skradamy się w wysokiej trawie i zabijamy wartowników z zaskoczenia, jak Obcy w Aliens vs Predator. Dobry patent, szkoda, że gramy w ten sposób tylko 5 minut. W innej misji wskazujemy zwierzakowi, którego przeciwnika ma zgładzić. To miły widok, gdy wredny snajper ginie od kłów naszego towarzysza. Tylko co z tego, skoro rzadko mamy dostęp do wsparcia pchlarza? Nowości powinny stać się stałą mechaniką, a nie jednorazowym ficzerem.

Wieloosobowe rozczarowanie


Ghosts ma większe mapy niż nakazuje to standard serii. To dobra wiadomość. Szkoda, że w każdej drużynie może być tylko 6 graczy. Możesz zrobić dwa kółka wokół areny i nikogo nie spotkać. Ulubioną taktyką większości uczestników jest kampienie. Wejście na otwarty teren to proszenie się o kulkę. Chcesz się dobrze bawić? Kup snajperkę i kamp, jak inni!
Niewiele lepszy jest tryb Extinction, będący modyfikacją trybu zombie z Black Ops. Całość sprowadza się do obrony wybranych punktów na mapie i zabijania nieciekawych kosmitów. Nuda dopada nas już po kilku rundach.
Call of Duty: Ghosts, miało wielki potencjał. Kampania dostarcza sporo zabawy, ale nie jest na tyle dobra, by warto było ją przejść ponownie. Z kolei multiplayer, to festiwal kamperów. Polecam tylko fanatykom serii.

https://www.youtube.com/watch?v=KvJyx46a7B8


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz