niedziela, 28 lipca 2013

Lokalizacja źle zlokalizowana

Żyjemy w Polsce, więc wydawana tutaj gry/filmy/książki itp. też powinny być po polsku prawda? Okazuje się, że to zagadnienie nie jest wcale aż tak oczywiste. 

Uruchamiam "Metal Gear Solid 4". Grę o dość skomplikowanej, wielowątkowej fabule, zawierającej liczne dialogi i filmiki przerywnikowe. Gra jest oczywiście po angielsku, więc zrozumienie poplątanej fabuły, nawiązującej do historii z wszystkich wcześniejszych części staje się jeszcze trudniejsze. Podobny zgrzyt pojawia się wówczas gdy chcę zagrać w "Final Fantasy XIII" i "Bayonettę".
A i jeszcze jedno - to japońskie gry - japońszczyzna jest trudna do ogarnięcia nawet gdy poznaje
się ją w ojczystym języku. 

Na drugim biegunie są gry takie jak "Battlefield 3" czy "Crysis 3". Tytuły cechujące się prostymi, nieskomplikowanymi historyjkami, o których antyfani wręcz mówią, że nie mają fabuły. Te gry ukazały się w Polsce w pełnej polskiej wersji językowej, zawierającej spolszczone głosy i napisy. 

Dlaczego tak się dzieje? 

Odpowiedź jest prosta. Do procesu wydawniczego gier w Polsce dopchali się księgowi. W branży wprost mówi się, że na polski tłumaczone są tylko te gry, które mają szanse dobrze się sprzedać
w Polsce. 

Mam jednak wątpliwości co do tych prognoz. Moda na Japonię w Polsce trzyma się mocno.
Co najmniej połowa moich znajomych przyznaje się chociaż do ekstremistycznego oglądania anime.
Na facebooku społeczności fanów anime mają wielu polskojęzycznych fanów. Może gdyby tytuły takie jak "Final Fantasy" czy "Metal Gear Solid" ukazywały się po polsku to więcej osób by je kupiło? Według oficjalnej legendy polonizacji "Baldur' Gate-a" początkowo obawiano się niskiej sprzedaży,
a tymczasem egzemplarze spolszczonego "BG" sprzedały się błyskawicznie. 

Osobny wątek dyskusji stanowią czasem niepotrzebne dubbingi. Niektóre gry mają na tyle dobry oryginalny Voice Acting, że jakiekolwiek próby zastąpienia go dubbingiem są z góry skazane
na porażkę. Historia dubbingu zna mniej:


i bardziej drastyczne przykłady

Nie zawsze jest to wina złego doboru aktorów czy złej reżyserii. Czasem wydawca decyduje
się na przygotowanie dubbingu dopiero dla czwartej lub piątej części danej gry. Gracze przyzwyczajeni przez lata do danego głosu, nie są w stanie nagle zaakceptować polskiego duubingu, tym bardziej, że nie zawsze reprezentuje on wysoką jakość: 



Dla odmiany w przypadku "Hitman Absolution" nie zawiódł dobór aktorów. Ok,  głosy pobocznych postaci jak zwykle są cienkie, ale sam Paweł Małaszyński robi co może by wcielić się w rolę pana 47. Problem polega na tym, że gracze osłuchali się z oryginalnym głosem, grając w cztery poprzednie gry. W moim przypadku dodatkowo pojawia się dysonans poznawczy. Pawła Małaszyńskiego kojarzę
z wielu polskich seriali i filmów. W swoim czasie byłem wielkim fanem serialu "Oficer", gdzie grał jedną z głównych ról. Słysząc głos Małaszyńskiego myślę więc "Grand" z "Oficera" i nie potrafię go zaakceptować jako agenta 47 z Hitmana. A więc moim skromnym zdaniem dubbing nie zawsze jest potrzebny i wydawcy powinni brać to pod uwagę. Także zbyt charakterystyczne głosy mogą zepsuć dubbing. 

Tłumaczyć czy nie tłumaczyć? Osobiście jestem zwolennikiem wersji kinowych. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem jest wybór - gdy gracz może sobie dowolnie wybrać wersję językową, wówczas grono niezadowolonych zmniejsza się do zera. Niestety wydawcy czasem bywają złośliwi. W grze "Turok" z 2008 roku miałem wybór między wersją polską, a czeską i węgierską. W takiej sytuacji pokusa by odłożyć oryginał na półkę, a wersję po angielsku pobrać z pirackiej zatoki jest po prostu zbyt silna. 

Jako, że marzy mi się mała dyskusja... no dobra, marzy mi się flamewar :) Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach. A i obiecuję, że następny tekst nie będzie o grach (mam tego świadomość, że 14 na 10 tekstów tu umieszczanych właśnie dotyczy marnowania czasu przed komputerem). 






poniedziałek, 22 lipca 2013

Filmowy koncert życzeń część 1

Ponieważ czuję się rozczarowany kondycją współczesnej kinematografii, tym jak bardzo nudne i powtarzalne są dzisiejsze filmy, postanowiłem stworzyć listę filmów, które z chęcią bym obejrzał. Parafrazując klasyka, mniej wstępu, więcej właściwego tekstu, od razu przejdźmy do pierwszej pozycji. Filmy zostały ułożone w kolejności wymyślania kolejnych pomysłów. 

X-Men Origins: Rouge 



Jestem rozczarowany tym jak ta postać została zaprezentowana w filmie X-Men z 2000 roku. Z sympatycznego rudzielca zrobiono smutne emo. Filmowa Rouge nie ma ani tak kozackich mocy, ani równie interesującego charakteru co pierwowzór z serialu animowanego. Przyznaję, że moja nerdowatość, geekowatość itp. kończy się tam gdzie zaczynają się komiksy. O losach Rouge dowiedziałem się przeglądając wikipedię (no wiem, wstyd). Doszedłem do wniosku, że losy "Rudej" są niemal równie ciekawe, jeśli nie lepsze niż filmowanego w kółko i do granic przyzwoitości Wolverine-a. Już samo to kto wychowywał Rouge i z kim była w sojuszu zanim wstąpiła do szkoły profesora Xaviera wystarczą by film mógł zainteresować nawet ludzi tylko od czasu do czasu sięgających po komiksy. Z resztą: hej! Ile można oglądać Hugh Jackmana, robiącego striptiz przed każdą sceną walki? A może ja wolę popatrzeć na latającą rudą dziewuchę rzucającą autami, wrogami i jednolinijkowcami? (pozdrawiam). 


Deadpool


Szkoda, że mam jakąś awersję do komiksów, bo o tym kolesiu chętnie bym przeczytał nawet książkę. Deadpool to bardziej żart niż postać z komiksu. Wystarczy tylko na niego spojrzeć. To koleś z katanami i pistoletami, który częściej niż granatami rzuca dowcipami. Sporo humoru w jego komiksach wprowadzają także zabiegi przełamujące czwartą ścianę. Deadpool komentując aktualne wydarzenia nierzadko zwraca się bezpośrednio do czytelnika, a nawet odnosi się tekstów w prostokątnych ramkach zwyczajowo tworzących narrację w komiksach. Film o tej postaci musiałby mieć dwóch reżyserów, jednego od scen akcji (Michael Bay - jego chorobliwa fascynacja wybuchami zabawnie komentowana przez Deadpoola podniosła by komediowy wymiar filmu) drugiego od dialogów. Tutaj widziałbym Woody'ego Allena. Allen to taki Deadpool kinematografii. Jak już zacznie gadać to nie może skończyć i niemal każde jego słowo jest dowcipem wysokiej klasy. 

   
Film z dobrą akcją i niezłymi dialogami? Coś takiego mogłoby powstać tylko w latach osiemdziesiątych. W każdym razie czekam. 


As 2




"Hydrozagadka" to jeden z moich ulubionych polskich filmów. Andrzej Kondratiuk nie tylko udowodnił, że da się nakręcić film o superbohaterach bez budżetu pozwalającego na wysłanie człowieka na Księżyc, lecz także pokazał, że czasem dobry dowcip to więcej niż gargantuicznie spektakularna  scena walki. Główną zaletą tego filmu był dialogi wyśmiewające bezlitośnie amerykański kult "facetów w rajtuzach" oraz absurdy PRL-u. Fabuła jest niedorzeczna, sceny walki nieliczne. Widza śmieszą nie tylko teksty Asa na temat alkoholu i zasad BHP ale także bardzo biedne efekty specjalne. "Hydrozagadka" to perełka polskiej kinematografii, której żal nie znać. Szkoda, że dzisiaj w Polsce kręci się głównie idiotyczne komedie romantyczne (w których nie ma, ani komedii, ani romantyzmu tak swoją drogą). Z chęcią obejrzałbym Asa 2, choć nie wiem jaka fabuła by mnie satysfakcjonowała. Na pewno nie chciałbym by był to film na serio, bo w takim wypadku przegra w przedbiegach z jankeskimi megahitami. Absurdy lat 90. czy współczesne? As wmieszany w aferę paliwową i próbujący się z tego wyplątać? A może As tropiący amerykańskich szpiegów w latach zimnej wojny, sprowadzających Polaków na złą drogę konsumpcjonizmu i hedonizmu? Tylko sobie to wyobraźcie. Po jednej stronie barykady karykaturalny Iron Man w zbroi rozmiar XXXXXXL agitujący: Ameryka! Hajs! Laski w bikini, Wygodne życie! A z drugiej strony nasz As krzyczący: Alkohol to zabójca prawdziwego mężczyzny! Pieniądze to niewola! Rozwiązłe kobiety to obraza i odraza! Będę walczyć o zasady BHP do końca swych sił!!! Szkoda, że nikt takiego filmu nie nakręci 
:( 


Józef Piłsudski: Zabójca Upiorów


W podstawówce miałem nauczycieli od historii, którzy wykładali swój przedmiot z należnym mu szacunkiem i pietyzmem - skutek? Zapamiętałem mało co. W liceum nasz historyk opowiadał w sposób humorystyczny, nierzadko niedorzeczny - zapamiętałem o wiele więcej, nawet zacząłem na olimpiady historyczne jeździć. "Lincolna" Spielbega nie obejrzałem. Odrzuca mnie od niego długość, pietyzm i gloryfikacja granicząca z beatyfikacją tytułowej postaci (jeśli jest inaczej to wyciągnijcie mnie z błędu i zmuście do obejrzenia filmu), tymczasem wydany nieco wcześniej "Abraham Lincoln: Łowca Wampirów" do dziś jest jednym z moich ulubionych filmów historycznych. Fabuła "...Łowcy..." jest głupia, niedorzeczna i naciągana, ale przynajmniej zabawna . Życiorys Lincolna zaprezentowano tam w atrakcyjnej formie luźnego komediodramatu, który ogląda się z uśmiechem na ustach i nawet zapamiętuje się jakieś tam wydarzenia historyczne!!! Czyż nie jest to atrakcyjniejsza forma mówienia o historii niż nudny podręcznik albo kontemplacyjny film? Ja wolę jednak ten drugi sposób, choć jestem świadom, że "Abrahama Lincolna: Łowcy Wampirów" nie należy brać na serio, a po seansie to jednak warto zajrzeć do książki od historii.  Mimo to chciałbym by podobny film powstał w Polsce. 





Czemu Józef Piłsudski? Wbrew pozorom jego historia nie jest, aż tak dobrze znana. W szkole ten rozdział historii jest omawiany zwykle w momencie gdy już się robi ciepło i mało kto myśli o nauce, zaś życiorys Piłsudskiego zasługuje na film, który ludzie obejrzą dla przyjemności, a nie z patriotycznego obowiązku. Dlatego, że dobry, a nie dlatego, że nauczyciel "puści" go na lekcji. Fantastyczna otoczka wcale nie musi przeszkadzać w prezentacji prawdziwych wydarzeń historycznych (wyżej wymieniony film poradził sobie z tym zagadnieniem całkiem nieźle). I co najważniejsze. Miło by było jakby taki film przy okazji sprzedawał słowiańską mitologię. Wiec żadnych wampirów, wilkołaków i zombie. Niech Marszałek nabija na bagnet upiory, rusałki, baby jagi, dusiołki, latawice, czarty, południce, owinniki, rogalce, rokity, smółki i inne dziadostwa, by barwna słowiańska mitologia nie przepadła, zagłuszona przez błyszczące się wampiry. 



Za jakiś czas możecie się spodziewać kontynuacji tego zestawienia. Swoją drogą, ciekawe co wy bysie chcieli obejrzeć? Nie ma złych pomysłów :) 

Linki na dobranoc:

1
2
3
4
5



piątek, 19 lipca 2013

Niezdrowe fascynacje odcinek pilotażowy

Dark Theft Souls: Prepare to auto IV

Ten tytuł streszcza kilka ostatnich dni mojego życia wypełnionymi całonocnymi i całodziennymi maratonami w Dark Souls i GTA IV. To także moja wymówka, czemu nie było postów. No po prostu musiałem wpie... porozmawiać z pewnym znajomym smokiem. GTA to trochę inna historia. Przez lata unikałem tej gry z różnych powodów. Teraz w związku z hajpem na GTA 5, chciałem obczaić, czy warto zawracać sobie tym tytułem głowę. 


w komentarzu oczywiście - jest 3 w nocy i nie chce mi się przerabiać obrazka :)

Niniejszym tekstem rozpoczynam nowy (mam nadzieję) cykl tekstów. Wielokrotnie przyłapałem się na tym, że podoba mi się to co inni uznają za paskudne lub obrzydliwe. Przykład? Ktoś wrzuca na facebook-a zdjęcie pająka i pisze: "a fuj!!!", a ja myślę "wow, pająk!".  Inny przykład, ktoś uważa tego psa za cud świata, a dla mnie to paskudny zmutowany szczur. Najbardziej skrajnym przykładem jest natomiast świat postapokaliptyczny. Z powodów, których nawet ja nie rozumiem. perspektywa życia w świecie pozbawionym cywilizacji, podatków i Justyny Bimber, w którym to codziennie trzeba walczyć o przetrwanie, gdzie problemem są nie tylko bandyci i mutanty, ale także niedobór leków, pożywienia i schronienia, wydaje mi się bardzo atrakcyjna, choć powinno mnie to przerażać. Gdy pomyślałem nad tym dłużej, doszedłem do wniosku, że wielu ludzi ma podobny problem. Ręce mogą sobie podać fani wampirów (czczą przerażające potwory mordujące ludzi) fani zombie (czczą potwory na kanibalistycznej diecie), fani historii gangsterskich (czczą ludzi zabijających bez mrugnięcia okiem,często w okrutny sposób) oraz oczywiście fani disco polo (bo nie wiedzą, że ich ulubione "hity" to oficjalne tortury, po które nawet Jack Bauer nie sięga, by nie być AŻ tak bezwzględnym). I tak powstał pomysł na inaugurowaną własnie serię tekstów. Postaram się przybliżyć moim zdaniem najbardziej niezdrowe fascynację. Spróbuję odkryć co w nich takiego pociągającego. Dajcie znać czy podoba wam się taki pomysł. Postaram się ograniczyć do fascynacji, które sam podzielam, by nie siać złowrogiego hejtu na dzielni :). 



Le właściwy tekst

From Software - programiści, którzy nienawidzą graczy


Panowie z tytułowej "Świątyni Bólu i Rozpaczy" już przy okazji Demon's Souls udowodnili, że jak mało kto dzsiiaj wiedzą jak dopiec graczom. O tamtym tytule rozpisywać się nie będę, bo w niego nie grałem. Dark Souls to coś pomiedzy remake-iem, kontynuacją, duchowym spadkobiercą i wznowieniem (czt tam rebootem). To także tytuł, który na pierwszy rzut oka powinien skończyć na metacritic ze średnią 50% i poradami, że lepiej unikać tego tytułu jak ognia. A jednak to ciągle mimo dwóch lat od premiery, szalenie popularny tytuł, ciągle zdobywający nowych wyznawców. To także gra z bardzo aktywną społecznością. Z jednej strony jest to ładnie rozwijająca się społeczność fanów na Steam-ie, z drugiej w zasadzie, niezwykle profesjonalny serwis Dark Souls Wiki, będący w zasadzie kompendium wiedzy na temat tej gry jak i platformą wymiany myśli, a przede wszystkim, wydajnym źródłem wzajemnej samopomocy na zasadzie gracze-graczom. 

Ale DS to nie społeczność internetowa, ale gra, więc trochę o niej.  

DS to tytuł o szkaradnej grafice, nie do końca przemyślanej mechanice rozgrywki i bardzo szczątkowej fabule. Gra zaczyna się enigmatycznym intrem, które można streścić jako: "Ej Ty! Tak Ty! Idź ratuj świat! Czemu Ty? Bo nikt inny nie chce". 




Intro po polsku od 8:50, mniej więcej.

DS to godny przedstawiciel mrocznego fantasy. Przedstawiony tu świat w swej mroczności i beznadziei jest po prostu podły. Niby to kolejna historia o ratowaniu świata, lecz tym razem uniwersum jest pochłaniane przez mrok i jego złowrogie sługi. Zagrożeniu przeciwstawić się mogą jedynie Nieumarli. Pogardzani wojownicy, wypędzeni i skazani na wieczne potępienie w Azylu Nieumarłych na dalekiej północy, gdzie mieli doczekać końca świata. Nie jest to pierwsza historia, w której to własnie ten wyszydzany ma ratować dzień, ale towarzysząca temu otoczka podłości i odrzucenia nadaje DS-owi nowy wymiar. 

Klimat z pewnością jest główną zaletą produkcji, choć tworzony jest on nieco inaczej niż w większości gier. Rozmowy są tu rzadkie i zwykle mało konkretne. Nie ma też pamiętników, audiologów i innych takich. Co więc buduje klimat DS-a? Szczegóły. Drobnostki, które nie każdy zauważy, Zaryzykuje tezę, że niemal cały Lore gry, to domysły graczy interpretujących różne znalezione znaki. Znajdowane zwłoki, porzucony sprzęt, topór wbity w ciało jednego z bossów. To wszystko przypomina nam, że nie jesteśmy pierwszymi, którzy próbowali ratować, krainę. Byli inni, lecz polegli próbując. Może tylko wspomnę o tym, iż cała ta rozróba to nie jest misja naszego bohatera, tylko quest odziedziczony po umierającym rycerzu. 


Twórcą pogratulować można ciekawego trybu wieloosobowego. Jeśli jesteśmy zalogowani, to widzimy cienie innych graczy, którzy są w tych samych lokacjach co my. Gracze mogą zostawiać sobie podpowiedzi by ułatwiać zadanie innym Nieumarłym. Ale nie to jest najlepsze. Najlepsze są "plamy krwi", gdy ich dotkniemy to zobaczymy ostatnie chwile życia jakiegoś nieszczęśnika. Scenka będzie pozbawiona kontekstu, zobaczymy tylko, że ktoś gdzieś poszedł i nagle umarł. Nie dowiemy się czy ktoś zginął w pojedynku czy od pułapki, sami będziemy musieli się tego domyślić. 

Bo DS to nie jest kolejny hack & slash, w którym sobie po prostu biegamy i radośnie mordujemy wrogów. Potwory są trudne do pokonania, postać jest krucha i łatwo ginie. Nawet wysokopoziomowy bohater w starciu z byle zombie musi się trzymać na baczności. Chwila nieuwagi, spokojnie wystarcza by na ekranie zagoscił wielki napis "nie żyjesz". A śmierć w DS, ma inne oblicze niż w innych grach. Nasz bohater jako Nieumarły nie umiera nigdy. Ceną za ten darm czy może raczej przekleństwo jest utrata człowieczeństwa. Gładka skóra gnije i odkleja się od mięśni, a nasz heros staje się pustym - czymś pomiędzy życiem, a śmiercią. Jeszcze nie zombie, ale już nie człowiekiem. Człowieczeństwo można odzyskać ale nie jest to łatwe. Stracić je mozna w sekundę, wystarczy, że nie zasłonimy sie tarczą na czas. Bycie człowiekiem, wiążę się z przywilejem wzywania innych graczy na pomoc (przydaje się!) ale i niebezpieczeństwem - niektórzy gracze mogą nas wtedy najechać, celem zgładzenia nas, odebrania człowieczeństwa i dusz - jedynej dostepnej w grze walucie, którą tracimy, po śmierci. Duszami płacimy za przedmiot w sklepach i rozwój bohatera. Dylemat typu, nowy miecz czy dłuższy pasek życia to kolejna siła tej produkcji. 


Słowo klucz - bossowie, czyli to po co tu jesteśmy. Wielcy, niesprawiedliwie potężni i wredni, którzy mogą nas zabić własnym smrodem (pozdro dla Gaping dragona aka Ziewającego smoka, kto tą nazwę wymyślił?). Zdeformowane smoki, gigantyczne motyle i wilki, gargulce, jednonogie, jednorękie, bezgłowe żywe posągi, pół kobiety pół pająki,  Bossowie Dark Souls to istna galeria osobliwości. Każdy z nich potężny ponad miarę. Nawet do tych łatwych, trzeba podchodzić po kilka razy (chyba, że jest się megakoksem - nie brakuje takich na youtubie i twichu). Ale Dark Souls to japońska gra. Zazwyczaj zabicie bossa to wielka radość, ale zarówno w DS jak i Demon' s Souls są tacy, których zwyczajnie szkoda zabić, którzy każą nam zwątpić w to czy my naprawdę jesteśmy tymi dobrymi? Za to własnie uwielbiam gry japońskie. Za ten sprzedawany graczom szacunek do życia. Za to podłe uczucie, gdy musimy kogoś ukatrupić choć wolelibyśmy tego uniknąć. 


Przewińcie do 5:20

Fenomen Dark Souls? Gra wielbiona jest głównie za poziom trudności. Gra nie jest może tak trudna jak w internecie straszą, ale faktycznie. To tytuł wymagający odpowiedniego nastawienia. Niczym dawne gry fabularne, DS nagradza cierpliwość, głównie w gromadzeniu dusz, mozolnym rozwoju postaci, zdobywaniu i ulepszaniu ekwipunku. Jeśli brakuje nam zręczności w unikaniu ciosów, możemy wyrównać szansę, dobrym sprzętem i wyćwiczonym bohaterem. To także tytuł do, którego warto znaleźć dobry poradnik i ze dwa fora internetowe, choćby po to by wiedzieć jak uniknąć pewnej infekcji, czy innej klątwy. Warto zaznaczyć, że wzorem starych gier - wrogowie mają dużo punktów życia i biją mocno, ale przy tym są tępi i łatwo ich oszukać (czytaj wykorzystać przeciwko nim błędy sztucznej inteligencji). Do tego dochodzi jeszcze projekt wrogów. Początkowo to tylko zombie i szkielety. Potem pojawiają się chodzące krzaki, wielkie muchy i w końcu śmiercionośne koło od wozu.  Tak, atakują nas koła. Azjaci. W walce nie da się cały czas zadawać ciosów bo postacie się męczy. Jej wytrzymałość obniża także blokowanie ciosów, konieczne biorąc pod uwagę jak duże obrażenia wrogowie nam zadają. To wymusza na graczach ostrożny styl gry. Ciągłe trzymanie gardy i wyczekiwanie błędu przeciwnika. To również czyni nas bezlitosnymi mordercami. Tu nie ma miejsca na takie bzdety jak honor. Jeśli trafia się okazja by wbić wrogowi nóż w plecy, to wbijamy trzy i szykujemy się na kontratak. Walka w DS to więc wymiany pojedynczych, długo mierzonych ciosów. Walka ma wymiar taktyczny, ciągle musimy uważać na to co robi wróg i dostosowywać się. To czyni grę trudną, ale jednocześnie satysfakcjonującą. A gdy po kilku próbach w końcu pokonamy wielkiego bossa, radości nie ma końca. Lekko przesadzam, ale wielokrotnie się cieszyłem, gdy wreszcie udało mi się kogoś pobić. 


Dark Souls - mroczne fantasy, podły klimat, podli gracze próbujący odebrać nam zasoby. Nienormalni wrogowie, urzekająca atmosfera. Z drugiej strony szczątkowa fabuła, niewygodne sterowanie, głupie miejscami mechanizmy rozgrywki, wreszcie gra, która wcale nie odpręża, ale zmusza to grania z uwagą, w napięciu, z zaciśniętymi zębami i nierzadko wulgaryzmem dużego kalibru na ustach. Ta gra ma więcej wad niż zalet. To gra przy której ma się ochotę rozwalić monitor klawiaturą. |To również gra, której twórcy nienawidzą graczy i mają do nich olewczy stosunek. Wystarczy wspomnieć, że pecetowa wersja mimo, że niedługo minie rok od jej premiery nie doczekała się oficjalnych łatek naprawiających liczne błędy takie jak kiepska optymalizacja w niektórych lokacjach, słaba grafika bez względu na wybraną rozdzielczość (bo wybór rozdziałki wbrew zdrowemu rozsądkowi powiększa tylko okno gry, ale nie wpływa na jakoś grafiki) czy widoczny kursor na ekranie gry (co jest już skandalem). W dodatku większość tych błędów naprawili sami fani przy użyciu modów, krótko po premierze. To sugeruje, że każdą z tych wad łatwo było usunąć, a Japończycy nie zrobili tego przez ignorancję i prawdopodobnie brak jakichkolwiek betatestów. 


Jakim cudem ta gra zyskała popularność? Gra potrafi być wciągająca. Mroczny, depresyjny klimat nadaje opowieści swojego rodzaju niesamowitości. Jednocześnie jej nieprzystępność i błędy przypudrowane "trudnością" gry sprawiają, że Dark Souls idealnie leczy z syndromu: "dzisiejsze gry są za łatwe i zbyt podobne do Call of Duty, wszystkie". Choć podniecanie się tą grą jest niezdrowe i to bardzo. Polecam tytuł każdemu, choć od razu mówię, że gierka spodoba się tylko garstce. Dla reszty będzie to tylko kolejna niezdrowa fascynacja. 

Kiedy następny tekst? 


Postaram się jak najszybciej, choć przyznaję, że jeśli chodzi o tempo pracy, to mam pewną zasadę:



I kolejny pomysł. Chciałbym abyście brali udział w doborze tematów do tego działu, może być ciekawie. To moje 3 propozycje, oczywiście możecie w komentarzach podać własne pomysły :)



Na pożegnanie:


Do następnego tekstu!

piątek, 5 lipca 2013

Czysta pochwała przeciętnej krwi

Uwaga - tekst nie zawiera korekty bo piszę go o pierwszej w nocy :)

Podobno każdy widz ma na swoim koncie serial, którego wcale nie lubi, a ogląda jedynie z
przyzwyczajenia. Ostatnie sezony "The Walking Dead" oraz "Gry o tron", przyzwyczaiły mnie do tego, że co poniedziałek wieczorem oglądam sobie kolejny odcinek, w skutek we wtorek analizuję to co widziałem do tej pory, a w środę zastanawiam się bad tym co mi twórcy pokażą w kolejnych epizodach. Skoro skończyły mi się seriale, które lubię to muszę oglądać coś co nie lubię, tylko dlatego by nie zakłócić continuum czasoprzestrzennego i tym samym nie doprowadzić do zagłady całego znanego nam wszechświata.

To oczywiście gówno prawda, bo "Czystą krew" zacząłem oglądać dużo wcześniej niż wymienione hity.



Trudno powiedzieć na czym polega fenomen tego serialu. Według mnie jest on mocno przeciętny. Stereotypowe postacie. takie sobie dialogi, przewidywalna fabuła i ten megairytujacy prowampiryzm. Wampiry w tym serialu są podłe i okrutne. Wykorzystują ludzi, zabijają ich, torturują w obskurnych piwnicach, urządzają własne wersje "czerwonego wesela|" z "Gry o tron", a mimo to i tak ich wszyscy kochają. A nawet jak znajdzie się ktoś kto wreszcie pójdzie po rozum do głowy i stwierdzi: "hej, ci krwiopijcy wybili całą moją rodzinę, razem z psem i karaluchami. Może powinienem się zemścić?" Zaraz na ekranie pojawia się słodka i głupiutka Sookie i zaczyna odstawiać biały PR na rzecz wampirów, które są takie dobre i miłe i nie wolno ich zabijać. To z pewnością nie jest przypadek, że w pierwszych sezonach "True Blood" czarnymi charakterami byli własnie ludzie próbujący zabić kilka wampirów. Co jest złego w karaniu ludobójców?



Kolejną słabością serialu jest wyraźna dysproporcja sił. Uniwersum "Czystej krwi" oprócz wampirów i ludzi zamieszkują także wróżki, wilkołaki i tak zwani zmienni czyli osoby potrafiące zmieniać się w dowolne zwierze. Niby fajnie, że jest kilka frakcji, szkoda tylko, że każda z nich jest wyraźnie słabsza od wszechmocnych wampirów. Ta dysproporcja sprawia, że wszelkie konflikty na tle rasowym w tym serialu są po prostu nudne. Wampir kontra armia wilkołaków? Wygrywa wampir. Wampir kontra legion wróżek? Wygrywa wampir. Wampir kontra Sprite? Wygrywa krwiopijec. To sprawia, że serial ma w sobie bardzo mało dramatyzmu. Śledząc te wszystkie perturbacje czułem się tak jakby znowu były lata 90. i jakbym ponownie był szkrabem oglądającym "Power Rangers" - gości, którzy wygrywali nawet wtedy gdy przegrywali.

W ogóle to wyobraźcie sobie grę MMO stworzoną na motywach tego serialu. Jakby tam wyglądało PvP? Grach kierujący wampirem kontra ktoś grający wilkołakiem. Pewnie ten drugi na samą myśl o pojedynku pisałby na czacie: "AFK - i tak tego nie wygram, żryj te itemy cholerny cziterze". Na panie i panowie, czy Starcraft byłby tak popularny gdyby Protossi rozwalali wszystko? A może to uniwersum jest popularne własnie dlatego, że każda rasa ma tam swoje mocne i słabe strony i nikt nie jest sztucznie faworyzowany?

Tak - "Czysta krew" jest serialem bardzo przeciętnym, promującym przeciętność (Sookie posiadająca nadnaturalne zdolności, uważa, że jej życie byłoby lepsze gdyby była zwyczajna). A jednak jest tu pewien magnetyzm. Serial ma swoje momenty. Porusza wątki tolerancji i jej braku. Pokazuje problemy młodych ludzi, pozbawionych perspektyw, niemogących się odnaleźć w dorosłym życiu. Wizja wampiryzmu, jej "maskarady", organizacji, wewnętrznej władzy jest w miarę sensowna i dość ciekawa. No i zawsze miło jest posłuchać południowego akcentu.



Tak - "True Blood" to jeden z tych serialów, który jest dobry pomimo bycia kiepskim. Który się ogląda, choć nie ma się na to specjalnej ochoty. To mimo wszytko miły zapychacz przed jesienną premierą "The Walking Dead" i chyba to jest główny powód dla którego ten serial oglądam. I jeszcze jeden - prawdopodobnie jakaś tam część mojego konstruktu osobowości tęskni za "Buffy pogromczynią wampirów" oraz za "Blade-em". Podświadomie tęsknię za filmami o wampirach i dlatego oglądam cokolwiek, co ma na składzie długozębne truposze, w nadziei, że w końcu do miasteczka Bon Temps zawita jakiś odziany w długi prochowiec i wielkie sombrero posępny typ z całym arsenałem kołków, i rewolwerów na srebrne kule i poważnym zamiarem wypatroszenia każdego wampira w okolicy. Buffy wróć :(



Linki na dobranoc (bo PS. jest zbyt mainstreamowe)

1
2
3