niedziela, 27 października 2013

Chemik, łucznik i magiczna pralka

Odkryłem ostatnio, nie bez satysfakcji, że diagnozuję u siebie pewne objawy pracoholizmu. Nie zrozumcie mnie źle. Nadal jestem leniem. Nadal wolę oglądać głupie seriale i grać w jeszcze głupsze gry niż robić coś produktywnego. Taki styl. Taki urok studenckiego życia. Zauważyłem jednak, że tzw. "opierdalanie się", które to swoją drogą ktoś inny nazwał by "wypoczywaniem" budzi we mnie poczucie winy. Na przykład dzisiaj zrobiłem sobie dzień z serialami. Na tapetę poszło "Breaking Bad", które kończę oraz "Arrow", któremu to postanowiłem dać drugą szansę po tym jak kilka miesięcy temu śmiertelnie mnie zanudził pierwszy odcinek.
Ale wracając do tematu. Poczucie winy. No więc oglądam odcinek za odcinkiem i zastanawiam się: "Czemu ja nic nie robię? Czemu nie uczę się, nie robię jakiś referatów, prezentacji, cudów tylko oglądam serial? Czemu chociaż nie gram w grę?". No więc poczucie winy zmusiło mnie do znalezienia sobie innego zajęcia. Tak więc poszedłem zrobić pranie. Ale to nie wystarczy. De facto to pralka pierze, a ja nadal oglądam jak facet w zielonej kurtce bije ludzi po głowach łukiem. Aż tak zaawansowany nie jestem by się uczyć (No co? Dopiero październik!!!) to postanowiłem chociaż coś napisać. Iluzja pracy jest, więc jest dobrze. 

Przyjrzyjmy się więc temu co mi ostatnio kradnie czas: 

"Arrow" 


Nie wiem czy już o tym wspominałem, ale lubię superbohaterów. Zwłaszcza tych, którzy nie mają żadnych mocy, a brak latania czy też laserów w oczach muszą sobie wynagradzać technologią i inteligencją. Do tej kategorii należy mój ulubiony Batman, a także jego sobowtór Green Arrow. Słowo na s pojawiło się tu nieprzypadkowo, bo ogólna koncepcja GA jest w całości zerżnięta z Człowieka Nietoperza. Utrata rodzica, obietnica ratowania miasta. Dodatkowo współpraca z policją (znajomy motyw z reflektorem wyświetlającym znak na niebie - tak się kiedyś umawiało na randki, a nie smartphone i facebook!) bogactwo głównego bohatera (widać twórcy złotej i srebrnej ery komiksu podobnie jak Antyczni uważali, że nikogo nie interesują losy zwykłych ludzi więc, w starożytności heros musiał być królem, a w latach 30-70 - milionerem), czy nawet pomysł na przemieszczanie się lansowehikułami - kto by chciał jeździć zwykłym fordem jak można Arrowcar-em, Arrowboat-em lub Arrowplane-em i jednocześnie przybić piątkę koledze z Gotham. 

Serial "Arrow", zaczyna się w chwili gdy Olivier Queen po 5 latach spędzonych na "bezludnej" wyspie wraca do cywilizacji, z zamiarem zlikwidowania przestępczości w mieście Starlight City. Jako, że niniejszy tasiemiec był już tworzony w czasach kryzysu gospodarczego, Queen bierze na cel głównie przedstawicieli finansjery - nieuczciwych bankierów, złowrogich prezesów wielkich korporacji itp. Niby biznesmeni już kiedyś byli czarnymi charakterami w komiksach, ale tam, zwykle albo pociągali za sznurki z ukrycia, albo byli jedynie zamieszani w intrygę obmyśloną i wprowadzoną w życie przez kogoś innego. Tu Green Arrow początkowo w ogóle nie jest zainteresowany walką z pospolitymi rabusiami, co jest znaczące i charakterystyczne dla naszych czasów - dziś znacznie częściej przestępstw dopuszczają się panowie w białych kołnierzykach - rabusie banków, są rzadkością. Cieszy mnie, ze ten trend ma swoje odzwierciedlenie w serialu - nadaje mu autentyzmu i komentuje rzeczywistość - to lubię w kulturze. 
Jak mogłeś założyć na Sylwestra dokładnie takie same ciuchy jak JA!?!?!?!?!
Sam serial zaś - mam mieszane uczucia. Pierwsze odcinki są po prostu nudne. Ta prawda jest dość smutna, ale tak niestety wygląda rzeczywistość. Śledząc perypetie superbohaterów, bardziej nas interesuje kostium niż osoba, która go nosi. Chcemy widzieć jak ładnie ubrany heros bije złych ludzi w baletowym stylu. "Arrow" próbuje przełamać ten trend, więc częściej na ekranie widzimy Queena w garniturze niż zielonym ubranku roboczym. Jakie ma to konsekwencje dla fabuły? Oglądami Oliviera, mającego sercowe problemy, zmagającego się z przymusem okłamywania rodziny, walczącego z gliniarzem, który domyśla się, że nasz bohater może być zakapturzonym mścicielem, którego szuka całe miasto. Sceny, w których Queen faktycznie z kimś walczy są rzadsze niż w większości komiksowych produkcjach. Niby fajnie, że film buduje postać, że pokazuje jego rozterki wewnętrzne. To że ukrywanie swojego alter ego nie jest wcale takie łątwe i wymaga pewnych wyrzeczeń, bla bla bla, ja chcę walki, chcę Green Arrowa, strzelającego z łuku to złych bandytów. Jak będę chciał dramat obyczajowy to sobie taki znajdę. 

 Jakby ktoś był ciekaw

To pierwszy problem "A", drugi to syndrom "Mody na sukces". Wszyscy tu są bogaci, jadają w wykwintnych restauracjach, bawią się w eleganckich klubach, piją drogi alkohol, noszą garnitury, kosztujące więcej niż nie jedna pensja. To całe bogactwo wylewające się z ekranu przy każdej okazji. No ja rozumiem, że rodzina Queena jest bogata i nie dziwię się, że ma on bogatych przyjaciół. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądając "Arrow" chwilami miałem wrażenie, że zaraz na wizji pojawi się pewien raper, i zacznie skandować: "stupid poor people, stupid poor people". Chyba już kiedyś pisałem o tym, że chciałbym zobaczyć serial o biednych ludziach, którzy mimo braku kasy i drogich rzeczy jakoś sobie radzą w rzeczywistości zatrutej jadem konsumpcjonizmu. A pomyśleć, że w komiksach z lat 70. Green Arrow stracił hajs, stał się biedny i jako taki zaczął walczyć z nierównościami społecznymi co uczyniło go bohaterem klasy robotniczej. Może w kolejnych sezonach? 


I jeszcze ten kult młodości z którym ktoś tu przegiął. Matka głównego bohatera wygląda na młodszą niż 15-letnie matki. Ojciec jednej z postaci pobocznych wygląda jak rówieśnik swojego syna. Come on! Co to "In time"? Ludzie starzeją się do 25 roku życia i później już nie? 



Na razie daruję sobie dalsze opisy. Mam za sobą raptem 7 odcinków. "Arrow" jest chwilami nudnawe, chwilami irytujące, ale ma potencjał, może kolejne odcinki będą lepsze? Zobaczymy. 

Braking Bad 

Wielki hit telewizji. Wielu o nim mówi, wielu go chwali. W opinii znajomych najlepszy serial wszechczasów. A w mojej? 


Chyba największą siłą serialu jest umiejętne operowanie cliffhangerami i teaserami. Niemal każdy odcinek zaczyna się jakąś małokonkretną scenką prezentującą jakiś urywek większej sceny, zwykle bez kontekstu. Pluszowy miś w basenie, podziurawiony samochód, kosztowna ozdoba znaleziona w błocie. Wiecie takie drobiazgi, które wydają się ważne ale nie wiadomo co oznaczają. Taka gra z widzem może trwać nawet cały sezon, gdzie za każdym razem dodany zostanie nowy szczegół. A gdy już widz zaczyna się czegoś domyślać, nagle twórcy dadzą nam prztyczka w nos i porążą prądem: źleeeeeeeeee!!!!!111 chodziło o coś zupełnie innego. To sprawia iż wracałem do oglądania, ciagle ciekaw co tym razem się wydarzy. Sam zaś serial przynajmniej z początku ma lubiany przez moją osobę wątek biedy i dość poważne oskarżenie USA o gówniany system pomocy opieki zdrowotnej i socjalnej . O to Walter White jest tak biedny (mimo, że wykształcony i zatrudniony w dwóch placówkach), że aby opłacić swoje leczenie musi sprzedawać narkotyki. Piękne. Czekam na polską wersję serialu w naszych realiach. Też może być fajnie

Walter ewoluuje przez serial. Początkowo jest po prostu pierdołą z kompleksem niższości. Okoliczności rzucają go jednak w sytuacje ekstremalne. Narastająca frustracja, stopniowo uwalniana w kluczowych momentach czyni z niego osobą o silnym charakterze, który w razie kłopotów potrafi uratować się manipulacją, inteligencją, bądź siłą. Gniew i pragnienie władzy w późniejszych sezonach odbierają mu skrupuły, zmieniając go w potwora - takiego jakich obawiał się na początku serialu. To jednak co mi się podoba w tym dziele to naprawdę sensowne pokazanie genezy zła. Walter zostaje bezwzględnym narkotykowym graczem z powodów, które potrafimy zrozumieć. Większość decyzji o tym czy zabić, podejmuje na podstawie strachu, strachu, że jeśli nie pociągnie za spust w pierwszy to sam zginie, Czyż to nie strach jest ojcem największych zbrodni? Lęk przed własną śmiercią, utratą pozycji, wyjściem na jaw wcześniejszych zbrodni? Walter budzi sympatię nadal, także wtedy gdy już świadomy tego czym się stał przejmuje inicjatywę. Już nie czuję się jak pierdoła, ale jak prawdziwy gracz, który potrafi oddać cios i zabić z zimną krwią każdego kto mu zagroził. 
Serial niestety ma też wady. Okazjonalne zdarzają się dłużyzny. Niektóre wątki są sztucznie przeciągane. Gdy ktoś proponuje Walterowi duże pieniądze za swoje usługi, my już wiemy, że się zgodzi, ale Walter przeciąga sprawę, próbuję odejść, nie chce się zgodzić. Trwa to kilka odcinków. "Gotuj wreszcie!" - Krzyczałem do ekranu, a Walter nie słuchał. Gdy dwa odcinki później się zgodził, nie byłem zaskoczony. 


Nudne są też watki małżeńskie. Skylar - żona Waltera jest irytująca na tylu płaszczyznach, że chyba napiszę o tym coś osobnego. Przekomarzania się wkurzonych małżonków trwają wiele odcinków, finał jest do przewidzenia, a oglądając czułem się jak na seansie "M jak miłość" bez cenzury. Ble.

Jest też Hank - jeden z moich faworytów. Ostry, dobry gliniarz, z niewybrednym poczuciem humoru i silnym charakterem. Strzela dobrze, przesłuchuje brutalnie, ma nosa do spraw. Taki "Brudny Harry" ale w wersji XXXL i to również mi się podoba. Gość łamie stereotypy to jest dobre. Ile razy można oglądać w serialu "sympatycznych grubasków". Ten jest wredny, a wielki brzuch w niczym mu nie przeszkadza. Jest stylem życia, a nie chorobą przenoszoną drogą wzrokową i dobrze bo otyli też potrzebują bohaterów i ludzi z którymi mogą się identyfikować. 


Wątki miłosne (niestety, nawet tu) w moim odczuciu są słabe i na siłę. Podryw na "mam wielki telewizor i dużo kanałów" jest tak słaby, że do dziś nie wierzę, jak ktoś mógłby się na to złapać (proszę w komentarzu podawać swoje numery - osoby, na które by to zadziałało). 

No i deser - Sceny wyrzutów sumienia. Są tak złośliwe i tak prawdziwe. Jeden szczegół wystarczy by bohater przypomniał sobie o jakiejś swojej winie. To zbliżenie na twarz. Też żal - ukrywany, ale jednak widoczny i tak świetnie zagrany przez Bryana Cranstona. Z jakiegoś powodu bardzo lubię tak budowane charaktery. Bohater obciążony poczuciem winy, trawiony od wewnątrz przez żal, który sam siebie upewnia, że postąpił słusznie, choć wie, że wcale nie, że okłamuję wszystkich wokół i samego siebie. Bardzo dobre 


BB - polecam, to dobry serial. Co prawda sezon trzeci ma żółwie tempo (początek), a czwarty rozpędza się z wdziękiem autobusu PKS, na wzniesieniu, ale pewnie i tak obejrzę. To jest magia tego dzieła - chwilami jest nudno. Pokazywane wydarzenia nie zawsze są ciekawe, ale napięcie jakie mu towarzyszy wynagradza to. Prawdziwy serial powstaje w głowach widzów - jest budowany na domysłach, urywkach, interpretacjach różnych nieistotnych szczegółów. Polecam.
  
PS. - Pranie o którym wspominałem na początku tekstu niespecjalnie się udało. Część rzeczy muszę wyprać drugi raz. Zygmuncie Chajzer!!! Gdzie jesteś gdy ciuchy się nie dopierają? 

Bonusy

Dziś będzie tematycznie a co. 

1 2 3 4 

8 komentarzy:

  1. Znasz moją opinię o BB, ale tak w skrócie: Skyler - bardzo irytująca postać, choć podczas oglądania ostatniego sezonu poczułam do niej coś na wzór sympatii. Waltera wiele osób krytykuje, jest postacią kontrowersyjną, z czasem staje się "Złem Wcielonym" - ale mi to bardzo pasuje, nie znoszę wyidealizowanych postaci w serialach, w których autorzy silą się na realizm. Jak już ma być realnie, to niech będzie na całej linii. I tak moim faworytem pozostanie Saul Goodman - better call Saul!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciągle czekam na "zło wcielone" - Walter teoretycznie staje się zły jakoś wcześnie, ale w praktyce ciągle ma wyrzuty sumienia, cięgle swoje zbrodnie jakoś uzasadnia, a ja chcę Waltera złego po całości, który nie będzie już mieć żadnych zahamowań ani sił na szukanie wymówek i żeby jeszcze miał świadomość tego kim się stał, tak!!!! Saul - definitywnie jeden z ciekawszych bohaterów, szkoda, że ma tak mało czasu ekranowego. Z chęcią obejrzę spin-offa "Better call Saul", gdzie otrzyma należne mu stanowisko prima baleriny (ta scena jak ownuje Skyler, prosto w twarz, ale robi to tak uprzejmie :) prawdziwy dyplomata). W sumie masz wszelkie prawa do satysfakcji, bo już wiele osób mnie namawiało na BB i dopiero Ciebie posłuchałem :D Nie mogę się doczekać piątego sezonu :) Dzięki za polecenie BTW - napisz coś u siebie :D chętnie poczytam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze - skąd wiedziałeś, że wywiesiłam takie ogłoszenie? Skąd? :D
    Po drugie, teraz już odniosę się do tekstu. Niestety nie obejrzałam jeszcze żadnego z sezonów BB, więc pominę tę kwestię w mojej wypowiedzi, bo wyszłoby, że wypowiadam się o rzeczach, o których nie mam pojęcia:)
    Odniosę się natomiast do duplikatu Batmana, Człowieka - łuku (czy tam kuszy, nie wiem, co posiada). Jakiś czas temu śmignęła mi reklama w tv, że kanał Universal będzie to puszczał. Od razu sobie pomyślałam, że Universal, to na pewno "świetny" kanał. Dziwi mnie fakt, że coś tak zerżniętego kropka w kropkę (no może parę kropek zostało pominiętych) ma swoje miejsce w tv, czy w komiksach. Powiem Ci szczerze, ze dopiero Ty zwróciłeś moją uwagę na to, że Pan Arrow jest takim sobowtórem, w dodatku marnym.
    I tak poza tym, to nie rozumiem, dlaczego wolisz bohaterów, którzy nie mają super mocy. Jak jej nie mają, to mają mnóstwo kasy by te moce zastąpić odpowiednimi maszynami - więc zwykły człowieczek nadal nie ma szans. Musisz albo mieć zmieniony kosmicznie genotyp, albo mnóstwo zielonych na koncie. Jedynym filmem, który robi superbohaterów z normalnych ludzi jest Kick Ass i Kick Ass 2. Poza tym, chętnie przeczytam post właśnie o tych dwóch wyżej wspomnianych historiach. Wiadomo, Ty jesteś Forever Alone ( i nerd pierwszej klasy) - i to nie jest obraza! To, w jaki sposób to robisz, jest sztuką :D I ja też jestem sporym nerdem, a przynajmniej dziewczyną o guście filmowym i innych totalnie niedziewczęcym. Z resztą, sam wiesz. Dlatego chętnie poczytam, co Nerd sądzi o filmie, w którym odrzutki mogą być bohaterami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Yo :P myślałem o tekście na motywach Kick Ass i Kick Ass 2, ale zabieram się za to jak sójka za może (albo jaskółka?). Zwykła recenzja mnie nie interesuje, chcę to połączyć z jakimś innym zagadnieniem no i muszę sobie kilka rzeczy wcześniej przypomnieć. Planuję taki tekst, ale nie wiem kiedy on powstaje. Czemu wolę bohaterów bez mocy? Odnoszę wrażenie, że Ci z mocą dostają pewne rzeczy za darmo. Superman ma laser w oczach i latanie bo taki się urodził. Green Lantern dostał magiczny pierścień bo akurat był niedaleko umierającego "Latarnika". Spider-man jest super bo akurat JEGO ugryzł pająk, a nie kogoś innego (ewentualnie klątwa woo-duu - dla znawców Marvel Noir). Widzisz - zero wysiłku, zero własnej pracy. To prawda, że największą mocą Batmana jest morze hajsu ale do wielu rzeczy musiał dojść sam. Hajs nie miał znaczenia, gdy w Lidze Zabójców uczył się ninjitsu. No właśnie - musiał się tego nauczyć, a nie, że czegoś się nawdychał i już to miał. Gadżety oczywiście są finansowane z jego fortuny, ale (w zależności od wersji) to on sam je zaprojektował, ewentualnie skopiował od wrogów (jak bomba zamrażająca w Arkham City). Z kolei na ulicy jago pieniądze już nie mają znaczenia. Nie przekupi nimi swoich wrogów, nie wynajmie najemników. Sam musi pokonać wrogów, rozwiązać zagadkę kryminalną itp a wszystko dzięki swoim umiejętnością, a nie wrodzonym supermocom. I myślę, że to jest główny powód - lubię bohaterów, którzy sami do czegoś dochodzą bez nadprzyrodzonej pomocy.
    Co do Green Arrowa - myślę, że zbyt surowo go oceniasz. Podkradanie sobie pomysłów jest czymś normalnym w komiksach. Nieprzypadkowo zarówno w uniwersum Marvela jak i DC występują podobni bohaterowie. Arrow i Hawkeye, Deathstroke i Deadpool chociażby. Dwa wydawnictwa, dwie bardzo podobne postacie.
    Arrow mimo wszystko jest trochę inny - ma bardziej wyluzowany charakter, jego wrogowie to często zepsuci arystokraci, dzięki czemu komiks miał wymowę niczym "Wielki Gatsby". Także w latach 70. pozbawiono go fortuny, co sprawiło, że zaczął solidaryzować się z biednymi i walczyć z nierównościami społecznymi. Jeko jeden z pierwszych zetknął się z problemem narkomanii, który potępiał. W jednym z komiksów, został nawet burmistrzem Star City co pokazuje, że chciał zmienić swoje miasto na lepsze nie tylko za pomocą łuku ale także przy użyciu politycznych uzdolnień. Oczywiście przypomina Batmana pod wieloma względami, ale różnic też jest sporo. Serial wydaje mi się mdły, ale Arrow miał kilka fajnych wejść w serialu Liga Sprawiedliwych. Warto gościa sprawdzić.
    Doceniam fakt, że jesteś "panną nerd" bo dzięki temu mam z kim pogadać o komiksach :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Gwoli czepiania się (tylko komentarzy, bo tekstu na razie nie czytam z rozmaitych powodów) - pierścień z zasady sam wybiera swojego Green Lanterna i gdyby Hal (bo zakładam, że o nim mówisz) nie spełniał wysokich wszak wymagań, pierścień szukałby dalej. Został GL nie dlatego, że był blisko, tylko dlatego, że był blisko i miał charakter (skrótowo pisząc). Co do Batmana (którego z dnia na dzień coraz bardziej nie lubię) - kasa jest supermocą (w dodatku ją odziedziczył). Batman bez kasy to trochę lepiej się bijący i może mniej szalony (choć to mocno dyskusyjne) Question (którego oczywiście bardzo lubię).
    A Green Arrow - nie wiem, z łuczników zdecydowanie wolę Hawkeye (jego aktualna seria autorstwa Fractiona jest fenomenalna), ale w animowanej JL faktycznie jest przedstawiony jako ktoś inny niż kopia Batmana.

    OdpowiedzUsuń
  6. Yo - No to jest wypaczenie z dzieciństwa - Batmana oglądam od kiedy mam 5 lat, więc rządzi mną syndrom Dragon Ball-a, oglądam do dzisiaj bo oglądałem jak byłem mały. No ale wracając - Gry z serii Arkham akcentują zdolności detektywistyczne Batmana - fakt, że dużo mu pomagają gadżety, ale to raczej uproszczenia celowo umieszczone w grze by każdy mógł poczuć się jak detektyw, nawet jeśli nie ma takich uzdolnień. Można być dobrym detektywem nawet jeśli nie ma się pieniędzy na jedzenie co udowodnił chociażby Raymond Chandler w swoich kryminałach. Oczywiscie Batman byłby dużo skromniejszą postacią bez fortuny, ale też nie wszystko za niego załatwia kasa. Gdyby tak było, po prostu wynajmowałby zbirów zamiast samemu biegać po Gotham. Co do GL-a, pozostanę w złośliwej tonacji - pierścień miał do wyboru umierającego strażnika albo Halla Jordana. Nie wiem jak komiksy ale filmy animowane nie są jakoś bardzo wylewne w tym co takiego wyjątkowego było w Jordanie, może sama chęć pomocy? Ale gdy Hall już dostał pierścień to i tak na swoją potęgę pracował krócej niż choćby GA, który przez 5 lat uczył się łucznictwa :) Zachęcam do lektury całego tekstu, a nie tylko komentarzy :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń