sobota, 19 października 2013

Carrie i przerażające studniówki

Nie pamiętam czy już o tym wspominałem ale oficjalnie nie lubię remake-ów. Zwykle traktuję je jako skok na kasę. Żyjemy w kulturze sequeli i księgowych obawiających się wyzwań i ryzyka. Stworzenie kolejnej części większego cyklu, ewentualnie jakiegoś remake-u to zawsze mniejsze ryzyko niż wykreowanie nowej marki. Bo "lubimy tylko te piosenki, które znamy", a skoro showbiznesem rządzą księgowi, to mogą przejść tylko te projekty, które mogą się sprzedać. Ten pogląd zabija oryginalność ale jednocześnie sprawia, że "hajs się zgadza".

Tyle się zarabia na odgrzewanych kotletach 

Potrzebę remake-u potrafię zrozumieć w sytuacji gdy jakieś dzieło zbyt mocno się zestarzało przez co jego przesłanie nie ma szans trafić do współczesnej widowni. Wówczas treść dzieła należy zmodyfikować tak by zachować ducha oryginału i siłę oryginalnego przesłania.

Doskonałym przykładem będzie chociażby "Poskromienie Sekutnicy" (sztuka "Romeo i Jula" też by się nadała, ale nie chcę wyjść na kogoś kto zna tylko jedną sztukę Szekspira i ma się za intelektualistę, choć w rzeczywistości jest co najwyżej "yntelektualistą". No więc "PS" oryginalnie jest o ludziach, którzy nie chcę się ustatkować, mają problem ze znalezieniem partnera, cierpią na zbytnią wybredność, ot takie bzdety. W oryginale główny bohater swoją intrygą zmodyfikował tytułową sekutnicę do swoich potrzeb czyniąc z niej modelową kurę domową, która nie mówi, nie myśli, tylko działa. Działa czyli pierze, gotuje, wychowuje dzieci itp. To przesłanie było w akceptowalne w czasach elżbietańskich gdzie powszechnie uważana iż kobieta służy tylko do tych czynności i osobowość czy charakter nie są jej potrzebne. Dziś jednak takie przesłanie by nie przeszło. Czasy się z mieniły a każdy szaleniec próbujący wskrzesić oryginalne przesłanie, zostałby spalony żywcem przez feministki, badaczy/badaczki genderowe i facetów próbujących poderwać dziewczyny w klubach na tekst: "jestem wrażliwy i szanuję kobiety".

A tyle na nowych pomysłach

Dlatego też w remake-u "Zakochana złośnica" ze świętej pamięci Heathem Ledgerem. to film także poruszający problem trudności związanych z budowaniem związku, znajdowaniem partnera/partnerki, dopasowanie charakteru itp jednakże film pod względem wizerunku kobiety jest bardziej dopasowany do czasów obecnych. Dla Patricka, Katarzyna nie jest potencjalną niewolnicą, ale wyzwaniem. Dziewczyną, która z heroicznym uporem opiera się jego urokowi osobistemu. Główny bohater zmienia więc taktykę. Próbuje spojrzeć na świat jej oczami. Chce jej zaimponować ale jednocześnie udowodnić swoją wartościować i okazać jej szacunek. Nowa wersja jest więc pochwałą związków partnerskich, w znaczeniu: "dobierajmy się w pary, bo mamy wspólne zainteresowania i pasujemy do siebie, nie dlatego, że ktoś musi mi zrobić pranie". Efektem jest sympatyczna komedia romantyczną, którą nawet JA jestem w stanie oglądać bez konieczności poprawiania sobie nastroju alkoholem, kofeiną lub brutalnymi grami, albo wszystkim na raz.

Carrie to inna historia.
Plakat Carrie 1976


Przyznaję, że nie widziałem nowej wersji. Właściwie to nawet się na nią nie wybieram. Nie zrozumcie mnie źle. Kino jest fajne, ale drogo kosztuje, a widok obmacujących się par męczy, dlatego spasuję. Rozumiem jednak potrzebę stworzenia remake-u.

Carrie AD 2013 oczywiście można potraktować jako skok na kasę (pewnie tak jest), ale jeden wątek oryginału z 1976 roku (wiem, nie czytałem książki i ma być mi wstyd - jest mi wstyd) szczególnie mnie zainteresował. Zjawisko, które anglojęzyczni ludzie określają jako bully - czyli znęcanie się uczniów nad rówieśnikami. Prawdopodobnie to problem starszy niż same szkoły, zauważony pewnie przed 1976 rokiem. Jednakowoż pozostaje on aktualny.

Zwiastun Carrie 1976

Jak świat długi i szeroki obrazek grupy uczniów śmiejących się z jednej osoby powtarza się co roku, z pewnością częściej. Taka nasza historia, taka nasza cywilizacja.
Na pewno spotkaliście się ze zjawiskiem znęcania się nad uczniami. Może to z was się śmiano, może to wy się śmialiście. Może widzieliście coś podobnego, ale udaliście, że jesteście zajęci i nic nie zrobiliście. Sedno sprawy leży w tym, że problem istnieje od początku świata i nikt go nie rozwiązał. Niewielu próbuje, większości to nie obchodzi, ale to negatywne zjawisko nadal istnieje i istnieć będzie.
 Tytułowa Carrie to modelowy przykład ofiary znęcania się nad rówieśnikami. Jest indywidualnością, Wyróżnia się. Grupa ją krytykuje bo słabo jej idzie gra w siatkówkę. Grupa śmieje się z niej, bo Carrie nie rozumie tego co dzieje się z jej ciałem w szatni. Gdy nauczycielka karze grupę za ich naganne zachowanie, samica alfa (jedna z koleżanek) planuje okrutną zemstę, bo tak trzeba, bo każdy musi znać swoje miejsce w szeregu, bo w jej durnym alfa-mózgu nie mieści się poszanowanie dla indywidualności.

Carrie 1976

Carrie można traktować jako przerażający horror o młodej telekinetyczce, której "odbija palma" co w konsekwencji prowadzi do śmierci wielu osób. Według mnie cała fantastyczna otoczka jest tylko po to by zaserwować ważny (choć przemilczany) problem, w atrakcyjnej dla wielu widzów formie.
Postać Carrie o wiele łatwiej zrozumieć osobą, które same mają nieprzyjemne wspomnienia ze szkoły. Carrie nie jest krwiożercza. Chce żyć jak inni, próbuje się zintegrować. Nie chce wierzyć we frazesy swojej matki. Chce żyć jak inni, chce być akceptowana. Chce by inni dostrzegli w niej coś wartościowego, a nie tylko worek treningowy na którym można się wyżyć celem poprawy własnej samooceny. Ale społeczeństwo tak nie działa. Mikrospołeczność jaką jest szkolna klasa, podobnie jak, większe zbiorowości potrzebuję wroga. Najlepszym wrogiem, jest ktoś obcy, niezintegrowany, którego można bezkarnie wyśmiać i tym samym zranić. Bo masa jest wszystkim a jednostka niczym. To zdaje się krzyczeć "samica alfa", gdy krzyczy do grupy, że "nic nam nie zrobi, gdy będziemy trzymać się razem".
Dla porównania plakat Carrie ad 2013


Carrie jest postacią tragiczną bo zostaje osamotniona. Jej matka, odrażająca karykatura tak rodzica jak i osoby wierzącej, żyje we własnym świecie, w którym matczyny grzech, może odkupić córka za cenę własnego życia, a wiara jest tylko marną próbą usankcjonowania własnego szaleństwa. Dyrektor szkoły bagatelizuje problem - podobnie jak i setki, jeśli nie tysiące innych nauczycieli w prawdziwym świecie. Pomoc oferują jej, właściwie tylko dwie osoby. Nauczycielka wychowania fizycznego i młody chłopak zmuszony przez swoją dziewczynę do zaproszenia Carrie na bal. Oboje dostrzegli w Carrie wartościową kobietę, niesprawiedliwie potępioną przez klasę. Nauczycielka dostrzegła, problem, lecz zrobiła to za późno, przez co jej działania nie przyniosły skutku. Chłopak wbrew własnej woli został wciągnięty w chorą intrygę. Jako jedyny rówieśnik Carrie nie rozumiał wymierzonej w tytułową bohaterkę nienawiści i jako jedyny równolatek pokazał jej lepsze życie.

Sednem tragedii Carrie jest jej sen. Jej spełniony sen o zemście na każdej osobie, która sprawiła jej ból. Ale sen był tak naprawdę koszmarem. Carrie w swym gniewie zabiła nie tylko oprawców, ale także jedyne osoby, które próbowały jej pomóc, które dostrzegły w niej człowieka. Wytłumaczenie, że gniew Carrie był ślepy i bezmyślny jest zbyt proste i nie dotyka głębi, dlatego jej odrzucam.
Czy izolacja w celach samoobrony jest mieczem obosiecznym? Skrzywdzeni często unikają kontaktów z kimkolwiek. Chcą zostać sami z własnym żalem, który w takich chwilach staje się jedynym szczerym przyjacielem, który zadaje nam ból dla naszego własnego dobra, by nas umocnić i uchronić przed okrutnym światem zewnętrznym. Czy rodząca się wówczas w ludzkich umysłach nienawiść do każdego oraz do siebie,  krzywdzi nie tylko nas, na pewno nie oprawców, a najbardziej właśnie tych, którzy widzą w nas dobro?


Dla porównania zwiastun Carrie 2013


Problem nadal istniej i wciąż jest ignorowany. Co ofiara znęcania przez rówieśników ma zrobić? Wielu nauczycieli uważa, że "to tylko wyzwiska, to nic takiego", ale słowa ranią bardziej niż ciosy pięścią. Ofiara nie zyskuje więc wiele skarżąc u nauczyciel. Właściwie to nawet traci, bo przecież nikt nie lubi kapusiów, konfidenci muszą być karani. Tak więc uczeń  idący na skargę naraża się na gniew grupy i tym samym pogarsza swoją sytuację. Walka na pięści w celu obrony własnej godności? Ci sami nauczyciele, którzy mają w nosie to jak ktoś kogo przezwał, nagle robią się bardzo interesowani gdy temat schodzi na walkę wręcz. Wówczas to ofiara staje się oprawcą. Ten kto bije zawsze jest tym kto ma zaburzenia osobowości, jest agresywny i powinien porozmawiać z psychologiem lub mieć obniżone sprawowanie. Ten kto prowokuje i przyjmuje cios w mordę jest "bohaterem", który nadstawił policzek dla wielkiej sprawy upokorzenia ofiary, która i bez tego nie ma już godności.

Czy film "Carrie" z 2013 roku w swej atrakcyjniejszej wizualnie formie niż oryginał z lat 70. ma szansę nagłośnić negatywne zjawisko i przyczynić się do zmiany świadomości młodych ludzi? I tym samym choć częściowo ograniczyć szkolną falę? Cóż podtytuł bloga coś sugeruję prawda? Nie. Z pewnością nie. Jeden film to za mało by naprawić problem społeczny, będący chorą tradycją wielu placówek oświatowych.
Jednak, w związku z modą na zapełnianie kanonu lektur powieściami zachodnim, zastanawiam się czy to właśnie "Carrie" nie powinna być lekturą obowiązkową? Cytując agenta Muldera z "Z archiwum X": chcę wierzyć. Chcę wierzyć w to, że zdolny nauczyciel potrafiłby uczniom wytłumaczyć, że Carrie nie jest o szalonej telekinetyczce, tylko o przyzwoitości, a właściwie jej braku.

Bonus

1. Dla fanów dobrych seriali 
2. Dla fanów Króla
3. Dla fanów Patrona
4. Dla fanów pewnego Andrzeja

PS
Nie zapominajcie o premierze nowego Batmana! Co prawda nikt mi za reklamę nie płaci ale wierzę, że warto zagrać!



2 komentarze:

  1. Mówiłam, że miałam ten komentarz umieścić wcześniej :)
    Nie odwiedziłam kina w oczekiwaniu na ten film, nie. Nie zamierzam się również na niego wybrać. Nie zachęca mnie postać młodej, "rodzącej się" aktorki, którą ostatnio widuję w co drugim filmie i mi się jej twarz przejadła. Nie zachęca mnie również historia.
    Pech, a może szczęście chciało, że na dzień przed pojawieniem się Twojego posta stacja telewizyjna, której nie mogę tutaj wymienić, ale chyba każdy się domyśli, wyemitowała pierwowzór wymienionego filmu. Nie będę kłamać, że obejrzałam cały, nie. To były dłuższe fragmenty. Jedni powiedzą więc, że nie powinnam się wypowiadać. No cóż, ale się wypowiem.
    Z jednej strony dobrze, że powstaje coś, co jest skrojone na nasze czasy. Bolała mnie głowa na wersji sprzed lat. Być może nie jestem w stanie docenić, że wtedy były to wspaniałe efekty wizualne i dźwiękowe. Niestety, ogromnie mi to nie przypadło do gustu. Aktorka z tak wysoko uniesionymi brwiami przypominała mi raczej Morloka z Wehikułu czasu, niż przerażającą osobę posiadającą ciekawe zdolności. Motyw przestraszenia się własnej miesiączki również do mnie nie trafia. Tak może się zdarzyć, gdy mamy 9 lat, a nie 17. Osobista wycieczka reżysera, który nie mógł się powstrzymać przed pokazaniem "piękna" kobiecego ciała z owłosieniem łonowym typowo niemieckim, nie wspominając już o scenach mycia piersi. Do czego to ma niby prowadzić? King mocno naciągnął tę historię a film według mnie jest zrobiony strasznie przeciętnie, może nawet słabo.
    Ale ja w końcu nie jestem obiektywna, zwyczajnie jestem uprzedzona. Nie podoba mi się, jak powiedzieć prościej? Nie i koniec. Zdania nie zmienię. Dlatego nie mam zamiaru kolejny raz denerwować się z tak błahego powodu, jakim jest fikcja literacka i filmowa. I sequelu nie obejrzę. A uprzedzenia nikt mi nie zabierze. Takie jest prawo wolności myślenia wymagającego widza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdę mówiąc nie umiem oglądać horrorów. Etap "budowania nastroju" traktuję jako strasznie nudny wstęp. To co ma być straszne częściej mnie śmieszy lub nudzi i to zarówno w nowych jak i starych horrorach. Oglądając Carrie, głównie śmiałem się dennych efektów, fryzur, ubrań i młodego Travolty .Według mnie filmy ma wartość tylko ze względu na wątek bullyingu i dlatego w tekście zwracam uwagę głównie na to zagadnienie. Tak interpretowany filmy jest świetnym narzędziem dydaktycznym, choć z pewnością i tak nie rozwiąże problemu i nawet się do tego nie przyczyni. Też postawa matki bohaterki. Wiele osób może to potraktować dosłownie, przez co i tak już słaby "PR" katolików może oberwać bardziej. Nie wiem jak nowy film, bo też się na niego na razie nie wybieram. Nagość to akurat cecha charakterystyczna kina drugiej połowy XX wieku. Z jednej strony to popłuczyny po amerykańskiej rewolucji seksualnej, z drugiej zabieg czysto marketingowy by napalone nastolatki pożyczały dowody od starszych braci i szły na seans "bo cycki". Może się mylę, ale z drugiej strony powiedzenie "sex sells" sprawdza się zbyt często by je tak po prostu zignorować. Wątek miesiączki - też wydało mi się naciągane. Nie wiem jak to było w latach 70. ale przecież teraz o takich sprawach mówi się na lekcji biologii w czwartej klasie, więc twórcy nowej wersji nie mogą sobie tak pofantazjować jak King i muszą znaleźć inne przejawy Bullying, bo w nowym filmie to już nie przejdzie. Dziękuję za komentarz :D

    OdpowiedzUsuń