Recenzja filmu „Merida Waleczna” w krajach anglojęzycznych
znanego jako „Brave”
Studio Pixar, filmem
„Odlot” postawiło sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Pokazali, że film animowany
nie musi być tylko infantylną rozrywką dla najmłodszych, ale może też poruszać
poważniejsze tematy jak przemijanie, choroba, śmierć czy konieczność
skonfrontowania marzeń z rzeczywistością. To sprawiło, że „Odlot” jest – moim
zdaniem – jednym z lepszych filmów „Pixara”. Jak na jego tle wygląda „Merida Waleczna”?
Tytułowa bohaterka to rudowłosa,
szkocka księżniczka, której zdecydowanie bliżej do Lei Organy z „Gwiezdnych
Wojen” niż do Królewny Śnieżki. Zamiast uczyć się dobrych manier, obyczajów i
geografii, woli jeździć konno i strzelać z łuku na prawo i lewo. Tymczasem jej
matka próbuje za wszelką cenę uczynić z Meridy prawdziwą damę, co wymaga wielu
poświęceń, na które nasz Rudzielec nie chce się godzić, co prowadzi do
nieustannych konfliktów na linii matka – córka. Czara goryczy zostaje przelana
w chwili gdy Matka postanowiła wydać Meridę za mąż. Wówczas wybuchła prawdziwa
święta wojna. Główna bohaterka postanawia skorzystać z pomocy pewnej wiedźmy…
Już z mojego opisu da
się wywnioskować iż „Merida…” porusza o wiele lżejsze tematy niż „Odlot”.
Artyści z Pixara tym razem uraczyli nas historyjką, której osią są po prostu
ciągłe kłótnie nastolatki z jej matką. W ogóle „Brave” sprawia wrażenie
tworzonego z myślą o nadopiekuńczych matkach i ich krnąbrnych córkach, by mogły
w filmowych postaciach przejrzeć się jak w lustrze. Pod względem fabularnym
„Merida..” niestety prezentuje dość przeciętny poziom. Pomysł na film był
zacny. Z początku udanie parodiuje popularnego „Braveheart: Waleczne Serce”, a
do tego dzięki ładnym plenerom da się poczuć klimat średniowiecznej Szkocji. W
połowie filmu, następuje świetny zwrot akcji, po czym autorom sukcesywnie
zaczęło ubywać pomysłów, aż do przewidywalnego finału. Sama zaś historia jest
na tyle naiwna, że uwierzą w nią chyba tylko pięciolatki. Taką sobie fabułę
ratuje humor, który jak zwykle w przypadku bajek Pixara stoi na wysokim
poziomie. Zdecydowanie przeważa tu humor sytuacyjny i zabawne nawiązania do
współczesności, jak na przykład magiczny odpowiednik automatycznej sekretarki i
„wlej zawartość fiolki numer jeden” jako odpowiedź na znane nam (i nielubiane),
„aby połączyć się z […] naciśnij klawisz 1”. Również nawiązania jak zwykle u
Pixara trzymają wysoki poziom. Pod tym względem film ratuje swój honor,
zalotnie mrugając okiem do doświadczonego kinomana, znającego takie filmy jak
wspomniany już „Braveheart”, czy też „Mój brat niedźwiedź” itp., zaś młodsi
bracia „Rudowłosej” są niemal tak zabawni jak Pingwiny z Madagaskaru. Jednym
słowem, historia w „Meridzie…” może i nie jest za mądra, ale przynajmniej jest
śmieszna.
„Brave” na pewno należy
pochwalić za kwestie audiowizualne. Pixar przeszedł samego siebie. „Merida..”
pokazuje przyszłość. Mówi nam z ekranu – „tak niedługo będą wyglądać gry
komputerowe i inne filmy animowane”. Animacje są tak realistyczne jak tylko
obecny rozwój technologii na to pozwala. Roślinność i woda wyglądają jak
prawdziwe, a włosy głównej bohaterki zachowują się hmm… autentycznie? Powiewają
na wietrze, skręcają się w spiralne loki, opadają po zwilżeniu wodą. Podobno
przez wiele lat największym problemem grafików było przygotowanie realistycznie
wyglądających włosów. Artyści z Pixara najwyraźniej rozwiązali ten problem i
niejako z tej okazji przygotowali barwne i przyjemne dla oka demo
technologiczne. Mam nadzieję, że obecna we współczesnych grach komputerowych
hegemonia łysych panów zakończy się. Teraz twórcy gier, nie mogą już z czystym
sumieniem powiedzieć – „nie da się zrobić porządnych włosów” – otóż da się.
Inne efekty, szczególnie świetlne prezentują się równie okazale, zaś bohaterowie
zapewne wyglądaliby jak prawdziwi ludzie, gdyby nie to, że Pixar jednak
zdecydował się na ich typowo bajkową stylizację. Muzyka jest znakomita. Powala
poczuć klimat średniowiecznej Szkocji, co jest jej największą zaletą. Jedynie
polski dubbing trochę psuje odbiór filmu. Głosy drugoplanowych postaci są
niezłe, zwłaszcza Andrzej Grabowski znakomicie gra króla Fergusa. Głos królowej
jeszcze nie jest taki zły, ale już Dominika Kluźniak jako Merida kompletnie
mnie zawiodła. Niby dobrze gra rolę zbuntowanej nastolatki, jednak jej głos
zdecydowanie częściej irytuje niż bawi, co gorsze niektóre słowa wypowiada
niewyraźnie co jest już błędem niewybaczalnym. Chociaż jestem zwolennikiem
polskiego dubbingu w bajkach, to jednak wyjątkowo w tym przypadku polecam
obejrzeć wersję oryginalną. Królowa (Emma Thompson) dudni majestatycznym
głosem, wypowiadającym kolejne słowa z nienagannym angielski akcentem, który
nie daje, już żadnych złudzeń co do tego, że mamy do czynienia z prawdziwą
monarchinią. Angielska Merida (Kelly Macdonald) jest może zbyt dojrzała jak na
tą rolę, ale przynajmniej nie irytuję jak polski odpowiednik. Gdyby tylko
wymieszać obie lokalizacje, wybierając z każdej tylko najlepsze rolę – mielibyśmy
udźwiękowienie idealne, a tak trzeba się zadowalać półśrodkami.
Mimo wszystkich swoich
wad, „Merida Waleczna” jest godnym polecenia filmem animowanym. Artyści z
Pixara co prawda nie wykorzystali pełnego potencjału swojego działa, nie
opowiedzieli historii równie poruszającej jak „Odlot”, ale za to stworzyli
zabawną komedię familijną. Głównie dla matek i córek ale wystarczająco dobrą by
cała rodzina mogła czerpać radość z seansu.
Hektor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz